Samotne wędrowanie.
: 30 maja 2010, 11:08
Piszę ten tekst, by ośmielić młodsze osoby do podejmowania decyzji o wyjeździe nawet wtedy, gdy koledzy się wycofają. Przy okazji ciekawi mnie, co sądzą o samotnych wyjazdach pozostali użytkownicy i jak je sobie organizują.
Jeśli chodzi o wyjazdy grupowe, często kłopotliwe jest wybranie terminu i trasy odpowiadającej wszystkim. Gdzie trzech Polaków tam cztery opinie.
Pamiętacie, jak długo ciągnął się temat reconowych koszulek? Gdyby kilka osób nie ogarnęło tego chaosu, do tej pory trwałoby tworzenie list, albo Unabomber wysadziłby serwer z całym forum i kwestia zostałaby rozwiązana
Dawniej wyjeżdżałem zawsze w gronie co najmniej kilku osób. Lubiłem wycieczki szkolne, ale o wiele bardziej wypady z kolegami, które organizowaliśmy już w podstawówce, głównie w Beskidy, okolice Wisły i nie tylko. Jeździliśmy też na „punktowane” rajdy PTTK-u, bo jeszcze wtedy rajcowała mnie możliwość zdobycia jakiejś odznaki. Oczywiście były to wypady jednodniowe. W szkole średniej przyszedł czas na kursy wspinaczki a później dzikie wypady w jurajskie skałki i jaskinie. Oczywiście zawsze w grupie. Wyjazd z kolegami ma tą wielką zaletę, że zazwyczaj jest dobra zabawa i wspomnienia są bardziej wyraziste. Jednak z wiekiem coraz bardziej doceniam indywidualne wyjazdy, nie rezygnując oczywiście z wycieczek wieloosobowych, nawet organizowanych przez PTTK, choć mój teść ironicznie nazywa te wycieczki (ze względu na tempo na szlaku) zlotami emerytów.
Dla mnie zalet samotnych wędrówek jest przynajmniej kilka. Łatwość zorganizowania od razu rzuca się w oczy. Jest pomysł, jest czas, kolej nie strajkuje, są widoczne dziury w drogach (czyli dobrze, nie zalane) – manatki do plecaka i na szlak! O kosztach nie piszę, bo nie są duże, nawet kiedy nocujemy w schronisku górskim. Pomijam niektóre, rzeczywiście dość drogie, obiekty.
Odpada cały proces dogadywania się, co komu i kiedy pasuje.
Mamy poczucie wolności, bo idziemy tam, gdzie chcemy, w najdogodniejszym tempie, dowolnie możemy zmienić pierwotne plany, jeśli mamy taki kaprys. Spodoba nam się roślinka przy drodze, stajemy, robimy zdjęcia. W pojedynkę nie płoszymy zwierzyny, nie opowiadamy dowcipów, nie słuchamy relacji z aktualnych wydarzeń telewizyjnych. Dobra telewizja to taka, której nie ma w zasięgu wzroku.
Paradoksalnie, są szanse na poznanie nowych ludzi i wysłuchanie ciekawych historii. W grupie jesteśmy bardziej zamknięci na nieznajomych turystów, choć ten argument nie jest mocny bo różnie to bywa.
W pojedynkę można dużo dokonać i przeżyć wielką przygodę. Jacek Pałkiewicz bez kompasu i kompanów przepłynął Atlantyk w tratwie ratunkowej. Wszyscy słyszeliśmy o wyprawach Marka Kamińskiego. Krzysztof Wielicki zdobył Nangę Parbat w zupełnie szalony sposób, bez wsparcia, w stylu alpejskim, licząc na wielką łaskawość losu. Nie zawiódł się i dokonał jednego z najbardziej brawurowych wejść na ośmiotysięcznik. Sam.
Jeśli chodzi o wyjazdy grupowe, często kłopotliwe jest wybranie terminu i trasy odpowiadającej wszystkim. Gdzie trzech Polaków tam cztery opinie.
Pamiętacie, jak długo ciągnął się temat reconowych koszulek? Gdyby kilka osób nie ogarnęło tego chaosu, do tej pory trwałoby tworzenie list, albo Unabomber wysadziłby serwer z całym forum i kwestia zostałaby rozwiązana
Dawniej wyjeżdżałem zawsze w gronie co najmniej kilku osób. Lubiłem wycieczki szkolne, ale o wiele bardziej wypady z kolegami, które organizowaliśmy już w podstawówce, głównie w Beskidy, okolice Wisły i nie tylko. Jeździliśmy też na „punktowane” rajdy PTTK-u, bo jeszcze wtedy rajcowała mnie możliwość zdobycia jakiejś odznaki. Oczywiście były to wypady jednodniowe. W szkole średniej przyszedł czas na kursy wspinaczki a później dzikie wypady w jurajskie skałki i jaskinie. Oczywiście zawsze w grupie. Wyjazd z kolegami ma tą wielką zaletę, że zazwyczaj jest dobra zabawa i wspomnienia są bardziej wyraziste. Jednak z wiekiem coraz bardziej doceniam indywidualne wyjazdy, nie rezygnując oczywiście z wycieczek wieloosobowych, nawet organizowanych przez PTTK, choć mój teść ironicznie nazywa te wycieczki (ze względu na tempo na szlaku) zlotami emerytów.
Dla mnie zalet samotnych wędrówek jest przynajmniej kilka. Łatwość zorganizowania od razu rzuca się w oczy. Jest pomysł, jest czas, kolej nie strajkuje, są widoczne dziury w drogach (czyli dobrze, nie zalane) – manatki do plecaka i na szlak! O kosztach nie piszę, bo nie są duże, nawet kiedy nocujemy w schronisku górskim. Pomijam niektóre, rzeczywiście dość drogie, obiekty.
Odpada cały proces dogadywania się, co komu i kiedy pasuje.
Mamy poczucie wolności, bo idziemy tam, gdzie chcemy, w najdogodniejszym tempie, dowolnie możemy zmienić pierwotne plany, jeśli mamy taki kaprys. Spodoba nam się roślinka przy drodze, stajemy, robimy zdjęcia. W pojedynkę nie płoszymy zwierzyny, nie opowiadamy dowcipów, nie słuchamy relacji z aktualnych wydarzeń telewizyjnych. Dobra telewizja to taka, której nie ma w zasięgu wzroku.
Paradoksalnie, są szanse na poznanie nowych ludzi i wysłuchanie ciekawych historii. W grupie jesteśmy bardziej zamknięci na nieznajomych turystów, choć ten argument nie jest mocny bo różnie to bywa.
W pojedynkę można dużo dokonać i przeżyć wielką przygodę. Jacek Pałkiewicz bez kompasu i kompanów przepłynął Atlantyk w tratwie ratunkowej. Wszyscy słyszeliśmy o wyprawach Marka Kamińskiego. Krzysztof Wielicki zdobył Nangę Parbat w zupełnie szalony sposób, bez wsparcia, w stylu alpejskim, licząc na wielką łaskawość losu. Nie zawiódł się i dokonał jednego z najbardziej brawurowych wejść na ośmiotysięcznik. Sam.