rok temu, dokładnie w majówkę, jak zresztą co roku, ale myślę, że powinna się spodobać.
Nie będę również robił z tego opisu w stylu poradnika czy opowiadania, tylko krótka relacja
z wypadu z kilkoma zdjęciami.

Termin spływu 01.05. - 07.05.2008r. Czyli jak pamiętacie zimno jeszcze, nocami do -9,
ale za to spokój i zupełny brak turystów na szlaku. Czasem tylko jacyś miejscowi.
To zaczynam krótką relację. W roli głównej ja oraz Kamila.
Dzień zaczął się całkiem nieźle, pobudka w Olsztynie o 5:40, aby jak najszybciej się wyszykować
i dotrzeć do Krutyni, skąd braliśmy kajak i jedno wiosło, bo nie przepadam, za wodą na twarzy

Kiedy już dotarliśmy do Krutyni, przerzuciliśmy rzeczy do podstawionego busa i wraz z inną parą
ruszyliśmy do Warpun, tuż obok Sorkwit, gdzie wodowaliśmy kajak na niewielkim jeziorku.
Było to około 10:20, więc całkiem sprawnie.
Tak wyglądałem ja, oraz przygotowany do drogi kajak:

Jeziorko przepłynąłem bardzo szybo, potem wąziutkim przesmykiem do troszkę dłuższego jeziorka
wiodącego w kierunku Sorkwit. Wpłynęliśmy na jezioro Lampackie od razu po lewej mając zameczek.


Jak widać na jeziorku spora fala no i dosyć silny wiatr w dodatku nie gdzie indziej, jak w twarz
lekko z lewej, więc cały czas spychało na prawo, ale walka udana,



bo już po kilkunastu minutach
płynęliśmy spokojnie po ślicznych krętych rzeczkach, nietkniętych przez ludzi. Jedynie
śmiecie tu i ówdzie strasznie wyprowadzają z równowagi.




Dość szybko pojawiły się pierwsze zwierzaki, na razie jeden z ptaków. A tych jest na szlaku najwięcej.
Sporo również lata w okolicy Orłów, ale żadnego nie upolowaliśmy aparatem:(

A takich ładnych widoków jest cała masa



Troszkę rozpałki


I następne jezioro, z całkiem sporymi jak na kajak falami




Po spokojnym wiosłowaniu rzeczką przyszła kolej na następne jeziorko obok miejscowości
Grabowo, skąd kolejnym przesmykiem wpłynęliśmy na jeziorko Dłużec, potem tylko Białe,
znowu niezbyt długi przesmyk rzeczny i na J.Gant, gdzie odbiliśmy z trasy płynąc na mniejsze
jeziorko Tejsowo. Ale nie mamy zdjęć z tych okolic, choć są naprawdę piękne.
Wpływając na jeden z ciekawszych tego dnia odcinków, Babięcka Struga, gdzie zatrzymaliśmy
się na pierwszy nocleg tego dnia. Niestety w ferworze walki i przenoszenia się z całym sprzętem do
domku na mojej działce całkiem blisko peteteku

Jakieś jedzonko i spać. Od samego rana padało, więc wypłynęliśmy dopiero około 12:30
tracąc w sumie sporą część dnia, no ale czasem tak bywa.
Płyniemy zatem dalej, widzimy kolejnego fruwaka.

i jeszcze jednego



Z daleka widoczny PTTK w Babiętach, swoją drogą całkiem ciekawe miejsce, z polem namiotowym oraz domkami wczasowymi

Zabudowania miejscowe

A tu stary młyn, gdzie czekała nas przenoska kajaka przez ulicę, a potem stromo po kamykach do wody.

Następny skrzydlaty kolega

kilka drzewek


I następne, już ciut większe jeziorko Zyzdruj Wielki z dwiema ciekawymi wyspami, na których można się rozbić na nocleg


I kolejna tego dnia przeprawa przez ląd, tym razem bardzo stromo w górę, i troszkę lepiej w dół,
lecz i tak nie jest to przyjemna sprawa z ważącym sporo ponad 130kg załadowanym kajakiem.
Teoretycznie jest śluza, ale niestety nie działa, a nawet nie wiem czy ogólnie, czy tylko po za sezonem.
Jakoś zawsze wybieramy się na spływ w majówkę, więc może jeszcze za wcześnie, aby dla
kilku osób dziennie otwierać śluzy




Powrót na łono przyrody





Szukanie "aparatem" miejsca na rozbicie obozu

z daleka, okazało się być zajętym, więc płynęliśmy dalej.

Aż doszło do tego, że dopłynęliśmy do jeziora Mokrego, jednego z cięższych do pokonania. A że zbliżał się zachód słońca, wiatr
wzmagał coraz bardziej, fala ogromna, wlewająca się do kajaka i myśli o tym, aby jak najszybciej dopłynąć do brzegu
i nie wywalić się, a kilka razy naprawdę niebezpiecznie zakołysało. Mogliśmy się co prawda zatrzymać na jakiejś przystani,
ale woleliśmy być sami w śród dzikiej przyrody, na pięknej wysepce pośrodku Mokrego.
I tu smutna wiadomość, nie ma zdjęć, bo jak dopłynęliśmy na miejsce, było na tyle ciemno,
że zdjęcia całkowicie nie spełniają normy przyzwoitego oddania klimatu. Ale za to w namiocie
widać jak się ogrzewaliśmy podczas gotowania kolacyjki i robienia herbatki.

Rano. Staaaamtąd przypłynęliśmy

A tam mamy płynąć

Jeszcze posprzątane i spakowane mieszkanko oraz miejsce, z którego dane nam było skorzystać

A na zakończenie pokonywania Mokrego, maleńka, chyba najlepsza na całym szlaku przenoska

Kilka kolejnych posągów przyrody




A na zdjęciu niże,j kolejna noclegownia, dokładnie w tym miejscu stał namiot i tu mała opowiastka.
Teren bardzo podmokły, a właściwie, utrzymywany na prawie samych korzeniach. A w około
widoczne wyraźne ślady żerowania dzików. No cóż pomyśleliśmy, że nie będzie chyba tak źle
i rozbiłem namiot, w tym czasie Kamila robiła jedzonko, potem pozbierałem chrust i drewienko
na ognisko, to chyba już standard, ponieważ każdej nocy, bez względu na pogodę
jeśli jestem, w lesie palę ogień. Najedzeni, ogrzani z dobrym humorem poszliśmy spać.
Lecz niestety nie dane nam było się tej nocy wyspać ze względu na bliskie spotkanie
z całym stadkiem dzików wraz z młodymi, które nie dość, że strasznie hałasowały, to podeszły
do samego namioty podgryzając śledzie

Skończyło się jedynie na lekkim podniesieniu adrenaliny i sińcami pod oczami od niewyspania.

tak wygląda z płynięcia kajaka


Bardzo fajnie wyglądały ogródki okolicznych domostw.








Widoczna z daleka tabliczka informuje o zbliżaniu się do śluzy, skąd już tylko kilkaset machnięć
rękoma do wpłynięcia na J.Bełdany.












Po przepłynięciu jeziora Bełdany, gdzie w sumie dopiero poczuliśmy, że sezon sportów
wodnych właśnie się rozpoczął (kilkanaście jachtów, kilka motorówek, kajaków oraz cyranki),
wpłynęliśmy na jezioro Nidzkie. Tu zaczęliśmy myśleć o miejscu na nocleg,
tym bardziej, że wszystkie znaki na niebie wskazywały nieuchronnie zbliżającą się burzę.
Na pierwszej fotce widoczna nasza noclegownia, przepiękna mała wysepka



A tu już solidne przygotowania do ogniska i miłego spędzania wieczoru, w cieple i pod gwiaździstym niebem
(siedząc przy ognisku nad głowami mieliśmy cudny widok przez lukę w koronach drzew na bezchmurne niebo).
Dodać trzeba w tym miejscu, że burza była, lecz minęła nas bokiem, jakieś 2-4km. Trwała niecałe 30minut i dosyć szybko
sie rozpogodziło.


Rano okazało się, że nie byliśmy sami na wyspie

Tuż obok naszego namiotu zauważyliśmy w dziupli kacze jajka i wystraszoną kaczuchę.

Nie chcąc rodzić popłochu, grzecznie spakowaliśmy swoje zabawki, podziękowaliśmy za
nocleg i ruszyliśmy dalej w drogę.



Zatrzymaliśmy się przy brzegu w Praniu, aby zobaczyć leśniczówkę Gałczyńskiego, ale niestety jak to zwykle bywa
w poniedziałki, muzea są zamknięte. Dlatego też mogliśmy tylko zobaczyć budynek zza siatki.

Taki widoczek rozciągał się właśnie sprzed wejścia do leśniczówki:

A to nasze ostatnie miejsce noclegowe na całej trasie. Wprawdzie nie dotarliśmy do obranego na początku celu,
ale nie z naszej winy, gdyż przesmyk do ostatniego jeziorka na szlaku, od długiego czasu nieuczęszczany, zarósł
i stał się kompletnie niedostępny.
Miejsce należało chyba do najmniej ciekawych i spokojnych. Zostaliśmy przywitani przez chmarę komarów i tak już
z nami zostały do samego odjazdu. Niestety ostatnią noc, zamiast spędzić przy ognisku, wsłuchując się w leśne
szmery i odgłosy, szybko wskoczyliśmy w śpiwory i poszliśmy spać.


Z samego rańca wyruszyliśmy w drogę powrotną, choć przez moment zdaliśmy sobie sprawę, iż był to
raczej kiepski pomysł, kiedy na Nidzkim zobaczyliśmy wielką przytłaczającą falę. To było dopiero wyzwanie i przygoda.
Kajak stawał momentami dęba, ale nie poddawaliśmy się. Jak tylko było to możliwe trzymaliśmy się brzegu.
A to jest ostatnie zdjęcie, na którym jedynie widoczne są rozbijające się o kajak fale, po tym zdjęciu bateria
w aparacie odmówiła stanowczo współpracy, co i tak właściwie wyszło na dobre, bo ciężko by było robić zdjęcia
leżąc na dnie kajaka, bo takie zadanie miała właśnie Kamila


Po kilkudziesięciu minutach wiosłowania, dopłynęliśmy w końcu do brzegu w Krzyżach. Skąd zabrał nas busik, ten sam
co nas wcześniej zawiózł.
A na koniec imprezowania już zupełnie na lądzie w samej Krutyni zwiedzaliśmy rowerami okoliczne lasy, bądź co bądź piękne.
Więc kilka ciekawszych zdjęć wklejam, miało być więcej, ale po naładowaniu baterii, okazało się, że skończyła się karta






Cała trasa czyli od Warpun do miejscowości Jabłoń przy jeziorku Brzozolasek i z powrotem do Karwicy wyniósł coś ponad 200km.
Dokładnie nie pamiętam, a nasz opis gdzieś zaginął, przez rok.
Generalnie podsumowując wyprawę, mogę polecić taki wypadzik każdemu, nie koniecznie kajakowy, bo wiele z tych miejsc
można zwiedzić pieszo, lub też rowerami. Tak czy inaczej warto prześledzić całą trasę, którą my zrobiliśmy, porównać
z tym co piszą w przewodnikach i zorganizować sobie podobny relaks.
Jeśli ktoś ma ochotę, zawsze możemy się umówić na spływ zorganizowany, czyli większą grupą, ponieważ do tej pory
nasza grupa, to dwie osoby :p , a wiadomo im więcej, tym lepiej(czyt.tłoczniej).
Pozdrawiam i życzę udanych wypraw.