Myślę, że Autora troszkę zniechęciła fala (oczywiście konstruktywnej) krytyki i albo musi to wszystko przetrawić by się znowu odezwać albo cóż... pobiegł kupić więcej złota i wódki.
Sam uważam się bardziej za prepersa - survivalowca niż bushcraftowca czy po prostu turystę i jestem zdania, że warto być przygotowanym na globalny bajzel. Czasy są tak niestabilne, a tajne układy i układziki mają takie zasięgi, że jednego dnia żyjemy w normalnie funkcjonującym mieście z dostępem do wszystkiego, a drugiego możemy zbierać szczątki bliskich z ruin domu. Dopiero uświadomienie sobie, że taka sytuacja MOŻE mieć miejsce i jak bezradni byśmy byli może otworzyć umysł na potrzebę przygotowania się.
I tutaj kolejna sprawa: nie da się przygotować na wszystko. Trzeba być zorganizowanym multimilionerem by mieć względnie wysokie prawdopodobieństwo przetrwania. W przypadku normalnego człowieka dysponującego ograniczonym budżetem szansa spada do poziomu szczęścia, któremu można lekko dopomóc odpowiednim przygotowaniem. Podstawą zapewnienia sobie przetrwania moim zdaniem jest:
1. Gotowość do porzucenia wszystkiego "w razie W", jeśli sytuacja zmusi to nawet domu, samochodu i innych rzeczy, na które często pracowało się pół życia. Wiele osób w przypadku globalnej katastrofy zginie, bo nie będą chcieli zostawić swojej fury za 200 tysięcy na pastwę losu, albo stwierdzą, że "przecież w domu najbezpieczniej".
2. Uświadomienie sobie, że w sytuacji zagrożenia zdecydowana większość ludzi stanie się dla nas potencjalnym zagrożeniem, a ufać nie można praktycznie nikomu.
3. Wiedza i ekwipunek. Uważam, że to pierwsze jest dużo ważniejsze, a, niestety, badziewnych poradników survivalowych jest mnóstwo i nie można każdego łykać jako pewnik, trzeba myśleć. Kwestia wyposażenia to sprawa indywidualna, zależna od udźwigu, osobistych preferencji, zdrowia itp. i sama dyskusja na ten temat mogłaby się ciągnąć w nieskończoność.
4. ALE moim zdaniem wyposażenie, bez zagłębiania się w szczegóły, powinno się dzielić na 3 "containery" (torby, plecaki, nerki), które w JuEsEj noszą nazwę "Bug Out Bag", a po polsku ładne tłumaczenie, oddające charakter sytuacji, zrobił Michał (kiedyś bywał na YT na kanale EDC), czyli torba BiS.
Bis= Bierz i Sp*****laj
Pierwsza, najmniejsza, noszona w codziennym plecaku, na pasku lub w torbie biodrowej/nerce - minimalny sprzęt przetrwania i samoobrony "w razie W" umożliwiający dostanie się do pozostałych toreb, rozpalenie ognia, odparcie ataku, przetrwanie nocy itp.
Druga, pełnowymiarowa, schowana w domu lub innym względnie bezpiecznym miejscu, posiadająca wszystko co chcielibyśmy zabrać i damy radę dźwigać na plecach na dłuższym dystansie.
Trzecia, ciężka, schowana w aucie, na quadzie, w kufrach motocykla itp., zawierająca mniej-więcej to samo co druga plus cięższe wyposażenie, narzędzia, sprzęt do budowy schronienia itp. Trzeba brać pod uwagę konieczność porzucenia pojazdu prędzej czy później w przypadku awarii/braku paliwa.
Oczywiście jak ktoś ma do dyspozycji jakiś pojazd to wydaje mu się, że teoretycznie nie potrzebuje tej pierwszej, bo zakłada, że dostanie się szybko do domu po torbę nr 2 lub będzie ją trzymał w aucie, a pominie wtedy torbę nr 3, ale bierzcie pod uwagę, że:
1. Torba nr 2 może zostać zniszczona razem z domem (zgodnie z zasadą, że
WSZYSTKO się może wydarzyć, w tym bombardowanie - bo jeśli wybuchnie wojna to już będzie trochę późno na przygotowania).
2. Torba nr 3 może zostać zniszczona/skradziona razem z autem.
3. Auto może po prostu się zepsuć w najgorszym momencie lub skończy się paliwo (towar deficytowy w razie katastrofy), a ciężka torba nr 3 nie nada się dla piechura albo po prostu wszystkie drogi do domu będą zablokowane. Warto znać skróty, mało uczęszczane drogi i objazdy w swojej okolicy.
Każdy z "containerów" powinien być samodzielnym tworem, tj. sprzęt może się "na wszelki wypadek" powtarzać, ale w przypadku utraty jednej z toreb nasze szanse na przetrwanie nie powinny się nagle drastycznie zmniejszać.
No i trzeba brać pod uwagę czy jest się samotnikiem czy ma się rodzinę, którą też trzeba się zaopiekować.
Tak jeszcze a propos szczęścia i niemożności przygotowania się na wszystko: jeśli tego szczęścia zabraknie to może się okazać, że przywali nas gruz budynku i zdechniemy z głodu/braku krążenia/obrażeń wewnętrznych, jakieś służby mundurowe będą tłumić zamieszki i dostaniemy przypadkową kulką lub któryś z krajów odpali atomówki - tak czy inaczej czeka nas śmierć zanim zdążymy zareagować. Nie można się poddawać, ale jeśli przyjdzie nam zginąć to lepiej ze spokojem i honorem niż miotając się w panice. Taki miły akcent na koniec.
Oczywiście jako skrajny pesymista założyłem tutaj występowanie bombardowania nuklearnego i plag egipskich 3 razy dziennie i z takim założeniem pisałem powyższe wywody. Mimo wszystko twierdzę, że jest to w miarę rozsądne podejście, bo, zgodnie z prawem Murphy'ego, jak jest źle to potem jest tylko gorzej. Chętnie podejmę dyskusję na temat zasadności moich wypocin.
A Wam i sobie życze byśmy nigdy nie musieli się przekonywać, że jednak miałem rację.