Kop se grób
Moderatorzy: Morg, GawroN, thrackan, Abscessus Perianalis, Valdi, Dąb, puchalsw
- Kopek
- Posty: 1059
- Rejestracja: 10 mar 2009, 11:00
- Lokalizacja: Z największej dziury
- Tytuł użytkownika: TRAMPek łikendowy
- Płeć:
Kop se grób
Mam trochę pomysłów na wypady z minimalną ilością sprzętu oraz aranżowane sytuacje zaskoczenia. Będą tu wrzucał kolejne moje takie przygody.
[center] [/center]
I. Prolog (11-12 X 2014)
Rozmyślając o listopadowym minimalistycznym biwaku u Treasure Hunter'a postanowiłem rozprostować kości i spędzić nockę w dziczy Zwłaszcza, że już dawno nigdzie mnie nie powiało. Niestety ciężko znaleźć dzicz w otulinie wielkiej elektrowni.
[center] [/center]
W sobotę jeszcze pracowałem co spowodowało, że w terenie znalazłem się sporo po godzinie piętnastej. Szaro w tym okresie robiło się około godziny osiemnastej a o dziewiętnastej było już zupełnie ciemno. Maiłem więc jakieś trzy godzinki na znalezienie miejscówki i rozbicie obozowiska. Kiedy wreszcie zdecydowałem się na miejscówkę rozpocząłem budowę schronienia. Tu namieszałem i wszystko skończyło się na trójkątnym stelażu na którym rozpiąłem poncho bo na zbieranie trzciny było już ciemno. Przy budowie stelażu udało mi się wykorzystać znalezione pnącza.
[center] [/center]
Noc spędziłem na posłaniu z trzcin grzejąc się przy ognisku, którego rozpalenie nie przyszło mi łatwo. Ogień krzesałem krzesiwkiem od Pingwiniaka już po ciemku. Strasznie się ucieszyłem kiedy się wreszcie udało. Mimo pięknej pogody, niemalże lipcowej, przyroda pogroziła mi palcem w postaci drobnego deszczu. Trzeba się ogarnąć na przyszłość.
Około godziny dziewiątej w niedzielny poranek musiałem być już w domu. Nie miałem więc wiele czasu na focenie i kolejne leśne praktyki. Stelaż wrzuciłem do ognia i zagotowałem zupkę z radomia z dodatkiem znalezionych grzybków i szczawiu. Zdjęcia słabe i mało, robione telefonem.
Użyty ekwipunek
[center] [/center]
[center] [/center]
I. Prolog (11-12 X 2014)
Rozmyślając o listopadowym minimalistycznym biwaku u Treasure Hunter'a postanowiłem rozprostować kości i spędzić nockę w dziczy Zwłaszcza, że już dawno nigdzie mnie nie powiało. Niestety ciężko znaleźć dzicz w otulinie wielkiej elektrowni.
[center] [/center]
W sobotę jeszcze pracowałem co spowodowało, że w terenie znalazłem się sporo po godzinie piętnastej. Szaro w tym okresie robiło się około godziny osiemnastej a o dziewiętnastej było już zupełnie ciemno. Maiłem więc jakieś trzy godzinki na znalezienie miejscówki i rozbicie obozowiska. Kiedy wreszcie zdecydowałem się na miejscówkę rozpocząłem budowę schronienia. Tu namieszałem i wszystko skończyło się na trójkątnym stelażu na którym rozpiąłem poncho bo na zbieranie trzciny było już ciemno. Przy budowie stelażu udało mi się wykorzystać znalezione pnącza.
[center] [/center]
Noc spędziłem na posłaniu z trzcin grzejąc się przy ognisku, którego rozpalenie nie przyszło mi łatwo. Ogień krzesałem krzesiwkiem od Pingwiniaka już po ciemku. Strasznie się ucieszyłem kiedy się wreszcie udało. Mimo pięknej pogody, niemalże lipcowej, przyroda pogroziła mi palcem w postaci drobnego deszczu. Trzeba się ogarnąć na przyszłość.
Około godziny dziewiątej w niedzielny poranek musiałem być już w domu. Nie miałem więc wiele czasu na focenie i kolejne leśne praktyki. Stelaż wrzuciłem do ognia i zagotowałem zupkę z radomia z dodatkiem znalezionych grzybków i szczawiu. Zdjęcia słabe i mało, robione telefonem.
Użyty ekwipunek
[center] [/center]
"Czasem- i mówię to zupełnie szczerze - żal mi, że nie wychowano mnie jak włóczęgi. Nie związanego z żadnym miejscem, obowiązkami i ludźmi.
www.kopsegrob.blogspot.com
www.kopsegrob.blogspot.com
- Kopek
- Posty: 1059
- Rejestracja: 10 mar 2009, 11:00
- Lokalizacja: Z największej dziury
- Tytuł użytkownika: TRAMPek łikendowy
- Płeć:
Na zlocie się bawiłeś wtedy :-/ Mało wolnego teraz mam. Rodzina. Praca. Odezwę się następnym razem.
"Czasem- i mówię to zupełnie szczerze - żal mi, że nie wychowano mnie jak włóczęgi. Nie związanego z żadnym miejscem, obowiązkami i ludźmi.
www.kopsegrob.blogspot.com
www.kopsegrob.blogspot.com
- hejtyniety
- Posty: 686
- Rejestracja: 08 maja 2010, 17:50
- Lokalizacja: Katowice
- Tytuł użytkownika: Warsztat 77 Katowcie
- Płeć:
Bublu - uziemię Twoje marzenie, docinek Ci nie wyszedł... Bo to sama prawda Normalnie na takiej powierzchni wystawałaby mi przynajmniej część kończyn. I dziesięć razy bym zmieniła "kierunek" spania. Niestety, śpiwór mnie ogranicza Czas pomyśleć o kocyku... Albo tym śpiworze, co ma osobną przegrodę na każdą nogę
Kopku, wybacz tę prywatę! Niniejszym ogłaszam koniec wtrącania się i już cichutko czekam na kolejne relacje z Twoich eksperymentalnych wypadów
Kopku, wybacz tę prywatę! Niniejszym ogłaszam koniec wtrącania się i już cichutko czekam na kolejne relacje z Twoich eksperymentalnych wypadów
- Kopek
- Posty: 1059
- Rejestracja: 10 mar 2009, 11:00
- Lokalizacja: Z największej dziury
- Tytuł użytkownika: TRAMPek łikendowy
- Płeć:
Spoko. Tylko przykleił się do Ciebie jakiś Bubel.niszka pisze:Kopku, wybacz tę prywatę! Niniejszym ogłaszam koniec wtrącania się i już cichutko czekam na kolejne relacje z Twoich eksperymentalnych wypadów
Generalnie jestem mile zaskoczony tak pozytywnie odebranym tematem. W sumie to niczego jeszcze wielkiego nie dokonałem. Mam kilka pomysłów ale muszą dojrzeć. Teraz wypad z TH. Cieszą mnie również takie postawy:
czekam i na wasze relacje.Rajmund pisze:Kopek zainspirowałeś mnie.
[ Dodano: 2014-11-23, 16:47 ]
2. Nie ma to jak na Śląsku
relacja tu: viewtopic.php?t=6339
[ Dodano: 2015-02-22, 19:18 ]
III. Matecznik
Stwierdziłem, że taki minimalistyczny wypad w teren na jedną noc to dla mnie za mało. W sumie to można niczego nie brać i przesiedzieć od zmierzchu do świtu pod jakimś drzewem. Inaczej sprawa się miewa z kolejną nocką, kiedy organizm jest niedospany, zmarznięty lub przemoczony i zaczyna doskwierać pragnienie oraz głód.
Tym razem postanowiłem spędzić w lesie dwie nocki. Ponieważ wybrałem się w tereny, które już trochę znam zaskoczenia nie było. W planie na pierwszą nockę była ambona albo paśnik. W tym drugim zostało jeszcze trochę siana więc wybór był prosty. W teren moich zmagań dotarłem już po zmroku bo mój szef to ten z tych, którego nie obchodzi czas prywatny pracownika. Dlatego zbliżając się do paśnika zapaliłem latarkę w solidzie by nieoczekiwanie nie napatoczyć się na lochę z małymi.
[center][/center]
Wymościłem sobie gniazdko i zasnąłem. Choć nie od razu. Różne zwierzątka złażą się na taki nocleg. Drapią i gryzą konstrukcję. Wytłumaczyłem sobie, że to myszy ale pewności nie miałem. Zasnąłem. Około północy zrobiło się już zimno. Musiałem też na stronę. A jak radzi Ray Mears nie należy zbyt długo z tym czekać gdyż organizm traci ciepło stale podtrzymując temperaturę tego co nam ciąży. Zanim wróciłem na siano troszkę się rozgrzałem. Wymachy ramion, przysiady, trucht itp. Tak rozgrzany mogłem podrzemać jeszcze przez jakiś czas. Jak mawiają podróżnicy „najzimniej jest przed wschodem słońca”. Wyciągnąłem poncho BW i przykryłem się nim. Głowę miałem również przykrytą. Ogrzewałem się przez to dodatkowo własnym oddechem. Wilgoć nie stanowiła większego problemu.
[center] [/center]
W sumie jak w motelu. Wpadłem. Wyspałem się. Sprzątać nie trzeba .
[center][/center]
O świcie ruszyłem przed siebie. Nie miałem szczegółowego planu. Postanowiłem odwiedzić nowe miejsce „na moim terenie”. Na ambonie machłem fotkę ekwipunku…
[center] [/center]
… i skierowałem się przez Suche Stawy do Pilsi.
[center][/center]
Kiedyś ponoć na tych terenach było pełno wody ale wszystko zabrała kopalnia w Bełchatowie. Ciekawe co to będzie jak zaczną ją zalewać. Co ma mieć miejsce już niedługo.
[center]
[/center]
[center]Rzeka Pilsia
[/center]
Tak się kończy szwędaczka po rozmarzających bagnach. Chwila nieuwagi i myślałem, że czas do domu. Rana jednak do ogarnięcia a stup tuty austryjackie uchroniły przed większym zamoczeniem.
[center]
[/center]
Opuściłem bagna i udałem się na poszukiwanie miejscówki. Poprzednia nocka dawała się we znaki. Rozpocząłem przygotowania. Obóz złożyłem w miejscu niedawnej przycinki jakieś sto metrów od strumienia. Miałem więc darmowy materiał. Zaplanowałem posłanie z gałęzi i gałązek brzozowych a daszek z poncha. Prawie przez cały dzień wiało. Jedną z otwartych stron mojego schronienia osłoniłem wciąż jeszcze świerzymi gałęziami sosnowymi .
[center][/center]
Nic tak nie stawia na nogi jak zupka chińska w lesie. Pojadłem, odpocząłem i zacząłem znosić opał. Uzbierałem go w sam raz. Poszło wszystko. Trzeba następnym razem wziąć to pod uwagę.
[center]
[/center]
Po zmroku upiekłem jeszcze placuszki.
[center][/center]
Do północy miałem przyjemne spanko. Choć w dalszym ciągu wiało. Ognisko pięknie się rozhulało. Pod ponchem było ciepło i przytulnie. Brakowała tylko flaszki i gołej laski. Później sytuacja powtórzyła się z nocy poprzedniej. Temperatura otoczenia spadła. Brzozowe gałązki nie sprawdziły się jako izolacja od podłoża. Wiało mi po pleckach. Przekręcałem się co dłuższą chwilę by dogrzewać kolejne partie ciała. I znów brakowało flaszki i gołej laski.
[center] [/center]
Poranek przywitałem herbatką ze świerka i ogólnym zadowoleniem.
[center] [/center]
Czas na porządki. Nie chcę zwracać uwagi okolicy na działania jakiego surfifajlowcy.
[center]Przed
[/center]
[center]Po
[/center]
Pokręciłem się jeszcze trochę po lesie.
[center]
[/center]
Postanowiłem odwiedzić jeszcze jedno miejsce. Ktoś jeszcze pamięta?
[center]
[/center]
Wypad całkiem przyjemny. Z pewnością pouczający. Przekonałem się, że strach ma wielkie oczy. Zapomniałem zabrać polar a zmarzłem niewiele. Popracować muszę jednak nad sobą bo do czterdziestki nie dociągnę
"Czasem- i mówię to zupełnie szczerze - żal mi, że nie wychowano mnie jak włóczęgi. Nie związanego z żadnym miejscem, obowiązkami i ludźmi.
www.kopsegrob.blogspot.com
www.kopsegrob.blogspot.com
- Kopek
- Posty: 1059
- Rejestracja: 10 mar 2009, 11:00
- Lokalizacja: Z największej dziury
- Tytuł użytkownika: TRAMPek łikendowy
- Płeć:
oj nie kuś, nie kuś.Dźwiedź pisze:i choćby maleńkiej 0,2
"Czasem- i mówię to zupełnie szczerze - żal mi, że nie wychowano mnie jak włóczęgi. Nie związanego z żadnym miejscem, obowiązkami i ludźmi.
www.kopsegrob.blogspot.com
www.kopsegrob.blogspot.com
Kopek, nieźle Kopek, spoko nocleg w paśniku. Trzeba było jeszcze herbatkę sosnową zaparzyć, rozgrzewa. Rozcięta łapa na jakiejś ostrej trawie czy lodzie? Wyciągamy wnioski i każdy kolejny wypad jest lepszy. A przed wschodem... to prawda, zawsze czuć charakterystyczny chłód. Z legowiskiem i izolacją jest jak z drewnem w zimie na opał. Jak myślimy że jest miękko i starczy, zbierzmy dwa razy tyle, najwyżej będzie miękko jak w domu.
- Kopek
- Posty: 1059
- Rejestracja: 10 mar 2009, 11:00
- Lokalizacja: Z największej dziury
- Tytuł użytkownika: TRAMPek łikendowy
- Płeć:
Dźwiedź, Ktoś ten obiad musiał dostarczyć. A taka zima powoduje, że sianko tam już dość długo leży.
Herbaty już w teren nie noszę od bardzo dawna. Zawsze się coś znajdzie. Na tym wypadzie na zmianę świerkowa, sosnowa i mieszane.
[ Dodano: 2020-03-01, 20:31 ]
Odkopuję grób po pięciu latach.
29.02-01.03.2020 EDC 24H
Pomysł biwaku zaczerpnąłem z bloga Treasure'a Hunter'a. Pozwolę sobie zapożyczyć główne założenia.
Przypomnijmy krótko o co chodziło – trzeba było spędzić 24h w terenie w warunkach zimowych. Celem było zapewnienie sobie możliwie dużego komfortu przy użyciu wyłącznie tych przedmiotów, które zawsze mamy przy sobie. Z wyłączeniem nerek, plecaków i innych metod przenoszenia ekwipunku. Dopuszczalne było tylko to co na pasku lub w kieszeniach. Każdy sam decydował co weźmie – każdy był swoim sędzią. Nie mogliśmy też mieć wody. Natomiast można było spakować do kieszeni niewielką przekąskę ( czekoladę, batonika albo np. paczkę orzeszków). Ubiór można było dobrać zgodnie z prognozowaną pogodą. Mogliśmy też wykorzystać każdy przedmiot znaleziony w terenie. cyt. https://bushcraftowy.pl/wp/
Jeżeli chodzi o zimę to mówiąc krótko klimat zamienił nam ją na jesieniosnę. Jaką pogodę mieli uczestnicy biwaku u TH możecie przeczytać w Jego relacji i nie zazdroszczę im takiej aury. U mnie opadów było mało za to mocno wiało od rana do rana. Dodatkowo narzuciłem sobie pewien scenariusz działania i kilka wyzwań wynikających wprost z przetrwania. Ale od początku.
Sobotni poranek. Szron na samochodach. Nieco poniżej zera. Słońce nieśmiało miga z za chmur. Zostałem porzucony na stacji benzynowej L pomiędzy miejscowościami K i S. Plan przewidywał marsz na południe do rzeki W. Mniej więcej w połowie drogi przepływa śród polna rzeczka Ś. Za stacją spodziewałem się sporo śmieci postanowiłem więc, że z rzeczy znalezionych korzystam dopiero po przekroczeniu rzeczki Ś. Teren znany wyłącznie z mapy google i bdl.
Oprócz zestawu EDC zabrałem plecak kilkoma rzeczami, których mógłbym użyć gdyby coś poszło nie tak. Ciężko było by wytłumaczyć rodzinie wyjście na noc bez plecaka. "No wiecie dzieci. tata ma dziwne hobby, ale teraz już całkiem zbzikował"
[center] [/center]
Po godzinie dotarłem do mostku. Nie tego co planowałem ale dotarcie do niego kosztowało mnie zawilgocenie butów na podmokłej łące i kontuzje kolana przy przeskakiwaniu przez rób melioracyjny przy jednym z pól. Biwak nabrał trochę na realizmu. Zrobiło się troszkę cieplej ale wiało non stop.
[center] [/center]
Zacząłem rozglądać się za przydatnymi rzeczami. Szybko okazało się, że jesteśmy narodem syfiarzy. Gdzie się nie spojrzałem coś leżało. Doszło do takiej farsy, że widząc całkiem fajną butelkę byłem pewien, że za chwilę znajdę coś fajniejszego. Ten stan, rzeczy utrzymywał się przez cały czas. Tu kilka rzeczy pozyskanych na początek.
[center] [/center]
Zdarzały się też paśniki. W przypadku prawdziwej sytuacji było by to świetne schronienie zwłaszcza, że zima licha i w paśnikach pozostało sporo słomy. Nocleg w paśniku mam jednak już za sobą.
[center] [/center]
Jednym z wyzwań była próba zdobycia pożywienia. Pozyskałem więc owsiane kiełki ze snopka przy paśniku. Zabrałem też sznurki z tegoż snopka.
[center][/center]
Po drodze, pomimo bólu kolana, zbierałem smolne szczapki ...
[center] [/center]
... owoce jałowca ...
[center][center] [/center][/center]
... żywicę.
[center] [/center]
Duchy mi sprzyjały.
[center] [/center]
Wszystko psuła niekończąca się masa śmieci. Pozyskałem jeszcze trzy worki po nawozach i jeden na zborze. Kilka butelek plastikowych. Żyłkę do kosy spalinowej. Oraz zestaw kosmetyków.
[center] [/center]
Po drodze mijałem obiecujące miejsce na biwak, ze sporą ilością mchu na schronienie i suchego drewna na opał. Chciałem jednak dotrzeć do drugiej rzeki. I wreszcie dotarłem.
[center] [/center]
Po wybraniu miejsca najpierw zmontowałem więcierze z butelek pet i wstawiłem do wody. Za przynętę szukałem czegoś co w tych warunkach może pachnieć intensywniej. Znalazłem szczątki czaszki jakiegoś drapieżnika (zęby miały intensywny zapach) oraz sarnie bobki.
[center][/center]
Kolejnym wyzwaniem była budowa schronienia. Na nisko wiszącym konarze zaplotłem prosty stelaż i wypełniłem go zielonymi gałązkami sosny. Szybko zdałem sobie że taka strzecha nie da mi komfortu od deszczu. Miałem jednak nadzieję, że ochroni mnie przed wiatrem. Na budowę zeszło mi około dwóch godzin. Byłem już zmęczony. Kolano doskwierało. A przede mną jeszcze sporo prac. Postanowiłem jednak chwilkę odpocząć i posilić się kiełkami.
[center] [/center]
Trzecie wyzwanie, ogień. Ze względu na wiatr ognisko przygotowałem w zagłębieniu z ekranem z mokrych, martwych konarów olchy obsypanych gruntem z ogniska. Ten projekt sprawdził się w stu procentach. A, dwa worki foliowe rozciąłem i użyłem jako podłogi, trzeci oraz worek na zborze wypchałem suchą trawą i miałem siennik jak ta lala
[center] [/center]
Kolejne wyzwanie to woda, pozyskanie i uzdatnienie. Kilka metrów od lustra wody na płaski odcinku linii brzegowej wykopałem studnię na na jakieś 60cm. Po kilkukrotnym wybraniu wody suchy zwitek traw umieściłem na dnie. Woda nie była klarowna. Miała raczej kolor cytrynówki.
[center] [/center]
[center] [/center]
Znalazłem jeszcze młodą pokrzywę do naparu.
[center] [/center]
Zmierzchało
[center] [/center]
Przed zmrokiem zebrałem opał oraz więcej suchej trawy.
[center] [/center]
Z ogniem postanowiłem poczekać aż całkiem się ściemni gdyż w okolicy kręcił się jakiś samochód. Moje skarpetki w cytrynki nie nie dawały rajskiego ciepełka, zwłaszcza wilgotne. postanowiłem do butów wepchnąć suche pędy traw. Ostatecznie trawę napchałem w spodnie i pod koszulę. Wyglądałem może komicznie ale było mi gorąco. Czułem się jak w puchowej kurtce
[center] [/center]
[center] [/center]
Położyłem się na moim sienniku i czekałem aż nastanie ciemność. Po godzinie leżenia nadal było mi gorąco pomimo zimnego wiatru przenikającego przez strzechę z sosny. Sienniki były wygodne. Mogłem tak leżeć do rana. Ale przede mną dwanaście godzin ciemności. Nie chciało mi się spać. Za ogień zabrałem się z nudów. Kora brzozy, smolne szczapki, żywica i krzesiwo zagrały krótki koncert i nastała jasność. Ekran odbijał ciepło a ja się pociłem.
[center] [/center]
Trzeba było dokończyć wyzwanie z wodą i uzdatnić ją do picia. Delikatnie zbliżałem po trochu butelkę do ogniska. Obracałem, dbałem by woda rozgrzewała się powoli i równomiernie. I gdy już po dwóch godzinach zobaczyłem pierwsze pęcherzyki usłyszałem ciche, krótkie pyk i woda zalała ognisko. #$%&@ Zagotowałem się ja nie woda.
[center][/center]
Latarka. Studnia. I cała procedura od nowa. Dobrze, że miałem korek oryginalny. Może przez to ciągłe obracanie odpadło denko. Jak tylko butelka trochę się rozgrzała wsadziłem ją do ogniska korkiem do dołu i już nie ruszałem. Sukces.
[center] [/center]
Woda wrzała kilka minut po czym zalałem pokrzywę z jałowcem. Chciałem wypić napar gdy ostygnie i zalać go po raz drugi pozostałą częścią wrzątku. Aha, chcieć to nie zawsze móc. Korek się przepalił i reszta wody wyciekła drugi raz zalewając ognisko. Przez całe 24 godziny wypiłem tylko szklankę wody. Odbiło się to na skurczach .
[center] [/center]
Zjadłem pokrzywę z naparu i przetestowałem świeczkę z znalezionego kremu. Niestety nie chciała się długo palić. Krem zawierał co prawda olejki ale też sól. Może dlatego nie chciał się palić. Z denka po kremie zrobiłem prowizoryczny klosz do latarki jako narzędzia do wzywania pomocy. Ostatnim wyzwaniem było improwizacja wzywania pomocy.
[center] [/center]
Do rana na zmianę drzemałem, docinałem i podrzucałem opał, rozciągałem nogi walcząc ze skurczami. Przez tą całą walkę z ogniskiem i wodą izolacja z trawy mocno się zbiła i nie chroniła już tak bardzo. Przed świtem delikatnie popadało.
Rankiem wytrzepałem ubranie i buty z pozostałości traw. Zasypałem studnie. Zlikwidowałem więcierze.Spakowałem "swoje śmieci". Ruszyłem w drogę powrotną. Zakończyłem test.
[center] [/center]
Co bym zrobił inaczej.?
Trawa jak izolacja pod ubraniem strasznie pozytywnie mnie zaskoczyła. Natomiast schronienie z sosny to lipa. No chyba, że ściął bym z pół drzewa. Najlepsze rozwiązanie to według mnie Wypchanie nogawek spodni i kurtkę suchą trawą. (Gdy będziemy upychać spodnie należy przewiązać je na wysokości kostki i kolana. Inaczej cała izolacja będzie schodzić grawitacyjnie w dół i przestanie chronić uda.) Wymoszczenie sobie wygodnego stanowiska po zawietrznej stronie pnia drzewa i rozpalenie przed sobą ogniska. Przed ewentualnym deszczem samo drzewo da nam tyle osłony niż strzecha z samych gałęzi.
Dzięki za uwagę i pozdrawiam.
Sam nie wiem. Bardziej interesowałem się tym, że mam pół nogi w błotnistej brei. Dopiero po chwili zorientowałem się, że łapa mi poczerwieniała. Na zdjęciu to już jakoś wygląda. Początkowo dłoń była jak bym ją dopiero z emulsji wyją.soohy pisze:Rozcięta łapa na jakiejś ostrej trawie czy lodzie?
Herbaty już w teren nie noszę od bardzo dawna. Zawsze się coś znajdzie. Na tym wypadzie na zmianę świerkowa, sosnowa i mieszane.
[ Dodano: 2020-03-01, 20:31 ]
Odkopuję grób po pięciu latach.
29.02-01.03.2020 EDC 24H
Pomysł biwaku zaczerpnąłem z bloga Treasure'a Hunter'a. Pozwolę sobie zapożyczyć główne założenia.
Przypomnijmy krótko o co chodziło – trzeba było spędzić 24h w terenie w warunkach zimowych. Celem było zapewnienie sobie możliwie dużego komfortu przy użyciu wyłącznie tych przedmiotów, które zawsze mamy przy sobie. Z wyłączeniem nerek, plecaków i innych metod przenoszenia ekwipunku. Dopuszczalne było tylko to co na pasku lub w kieszeniach. Każdy sam decydował co weźmie – każdy był swoim sędzią. Nie mogliśmy też mieć wody. Natomiast można było spakować do kieszeni niewielką przekąskę ( czekoladę, batonika albo np. paczkę orzeszków). Ubiór można było dobrać zgodnie z prognozowaną pogodą. Mogliśmy też wykorzystać każdy przedmiot znaleziony w terenie. cyt. https://bushcraftowy.pl/wp/
Jeżeli chodzi o zimę to mówiąc krótko klimat zamienił nam ją na jesieniosnę. Jaką pogodę mieli uczestnicy biwaku u TH możecie przeczytać w Jego relacji i nie zazdroszczę im takiej aury. U mnie opadów było mało za to mocno wiało od rana do rana. Dodatkowo narzuciłem sobie pewien scenariusz działania i kilka wyzwań wynikających wprost z przetrwania. Ale od początku.
Sobotni poranek. Szron na samochodach. Nieco poniżej zera. Słońce nieśmiało miga z za chmur. Zostałem porzucony na stacji benzynowej L pomiędzy miejscowościami K i S. Plan przewidywał marsz na południe do rzeki W. Mniej więcej w połowie drogi przepływa śród polna rzeczka Ś. Za stacją spodziewałem się sporo śmieci postanowiłem więc, że z rzeczy znalezionych korzystam dopiero po przekroczeniu rzeczki Ś. Teren znany wyłącznie z mapy google i bdl.
Oprócz zestawu EDC zabrałem plecak kilkoma rzeczami, których mógłbym użyć gdyby coś poszło nie tak. Ciężko było by wytłumaczyć rodzinie wyjście na noc bez plecaka. "No wiecie dzieci. tata ma dziwne hobby, ale teraz już całkiem zbzikował"
[center] [/center]
Po godzinie dotarłem do mostku. Nie tego co planowałem ale dotarcie do niego kosztowało mnie zawilgocenie butów na podmokłej łące i kontuzje kolana przy przeskakiwaniu przez rób melioracyjny przy jednym z pól. Biwak nabrał trochę na realizmu. Zrobiło się troszkę cieplej ale wiało non stop.
[center] [/center]
Zacząłem rozglądać się za przydatnymi rzeczami. Szybko okazało się, że jesteśmy narodem syfiarzy. Gdzie się nie spojrzałem coś leżało. Doszło do takiej farsy, że widząc całkiem fajną butelkę byłem pewien, że za chwilę znajdę coś fajniejszego. Ten stan, rzeczy utrzymywał się przez cały czas. Tu kilka rzeczy pozyskanych na początek.
[center] [/center]
Zdarzały się też paśniki. W przypadku prawdziwej sytuacji było by to świetne schronienie zwłaszcza, że zima licha i w paśnikach pozostało sporo słomy. Nocleg w paśniku mam jednak już za sobą.
[center] [/center]
Jednym z wyzwań była próba zdobycia pożywienia. Pozyskałem więc owsiane kiełki ze snopka przy paśniku. Zabrałem też sznurki z tegoż snopka.
[center][/center]
Po drodze, pomimo bólu kolana, zbierałem smolne szczapki ...
[center] [/center]
... owoce jałowca ...
[center][center] [/center][/center]
... żywicę.
[center] [/center]
Duchy mi sprzyjały.
[center] [/center]
Wszystko psuła niekończąca się masa śmieci. Pozyskałem jeszcze trzy worki po nawozach i jeden na zborze. Kilka butelek plastikowych. Żyłkę do kosy spalinowej. Oraz zestaw kosmetyków.
[center] [/center]
Po drodze mijałem obiecujące miejsce na biwak, ze sporą ilością mchu na schronienie i suchego drewna na opał. Chciałem jednak dotrzeć do drugiej rzeki. I wreszcie dotarłem.
[center] [/center]
Po wybraniu miejsca najpierw zmontowałem więcierze z butelek pet i wstawiłem do wody. Za przynętę szukałem czegoś co w tych warunkach może pachnieć intensywniej. Znalazłem szczątki czaszki jakiegoś drapieżnika (zęby miały intensywny zapach) oraz sarnie bobki.
[center][/center]
Kolejnym wyzwaniem była budowa schronienia. Na nisko wiszącym konarze zaplotłem prosty stelaż i wypełniłem go zielonymi gałązkami sosny. Szybko zdałem sobie że taka strzecha nie da mi komfortu od deszczu. Miałem jednak nadzieję, że ochroni mnie przed wiatrem. Na budowę zeszło mi około dwóch godzin. Byłem już zmęczony. Kolano doskwierało. A przede mną jeszcze sporo prac. Postanowiłem jednak chwilkę odpocząć i posilić się kiełkami.
[center] [/center]
Trzecie wyzwanie, ogień. Ze względu na wiatr ognisko przygotowałem w zagłębieniu z ekranem z mokrych, martwych konarów olchy obsypanych gruntem z ogniska. Ten projekt sprawdził się w stu procentach. A, dwa worki foliowe rozciąłem i użyłem jako podłogi, trzeci oraz worek na zborze wypchałem suchą trawą i miałem siennik jak ta lala
[center] [/center]
Kolejne wyzwanie to woda, pozyskanie i uzdatnienie. Kilka metrów od lustra wody na płaski odcinku linii brzegowej wykopałem studnię na na jakieś 60cm. Po kilkukrotnym wybraniu wody suchy zwitek traw umieściłem na dnie. Woda nie była klarowna. Miała raczej kolor cytrynówki.
[center] [/center]
[center] [/center]
Znalazłem jeszcze młodą pokrzywę do naparu.
[center] [/center]
Zmierzchało
[center] [/center]
Przed zmrokiem zebrałem opał oraz więcej suchej trawy.
[center] [/center]
Z ogniem postanowiłem poczekać aż całkiem się ściemni gdyż w okolicy kręcił się jakiś samochód. Moje skarpetki w cytrynki nie nie dawały rajskiego ciepełka, zwłaszcza wilgotne. postanowiłem do butów wepchnąć suche pędy traw. Ostatecznie trawę napchałem w spodnie i pod koszulę. Wyglądałem może komicznie ale było mi gorąco. Czułem się jak w puchowej kurtce
[center] [/center]
[center] [/center]
Położyłem się na moim sienniku i czekałem aż nastanie ciemność. Po godzinie leżenia nadal było mi gorąco pomimo zimnego wiatru przenikającego przez strzechę z sosny. Sienniki były wygodne. Mogłem tak leżeć do rana. Ale przede mną dwanaście godzin ciemności. Nie chciało mi się spać. Za ogień zabrałem się z nudów. Kora brzozy, smolne szczapki, żywica i krzesiwo zagrały krótki koncert i nastała jasność. Ekran odbijał ciepło a ja się pociłem.
[center] [/center]
Trzeba było dokończyć wyzwanie z wodą i uzdatnić ją do picia. Delikatnie zbliżałem po trochu butelkę do ogniska. Obracałem, dbałem by woda rozgrzewała się powoli i równomiernie. I gdy już po dwóch godzinach zobaczyłem pierwsze pęcherzyki usłyszałem ciche, krótkie pyk i woda zalała ognisko. #$%&@ Zagotowałem się ja nie woda.
[center][/center]
Latarka. Studnia. I cała procedura od nowa. Dobrze, że miałem korek oryginalny. Może przez to ciągłe obracanie odpadło denko. Jak tylko butelka trochę się rozgrzała wsadziłem ją do ogniska korkiem do dołu i już nie ruszałem. Sukces.
[center] [/center]
Woda wrzała kilka minut po czym zalałem pokrzywę z jałowcem. Chciałem wypić napar gdy ostygnie i zalać go po raz drugi pozostałą częścią wrzątku. Aha, chcieć to nie zawsze móc. Korek się przepalił i reszta wody wyciekła drugi raz zalewając ognisko. Przez całe 24 godziny wypiłem tylko szklankę wody. Odbiło się to na skurczach .
[center] [/center]
Zjadłem pokrzywę z naparu i przetestowałem świeczkę z znalezionego kremu. Niestety nie chciała się długo palić. Krem zawierał co prawda olejki ale też sól. Może dlatego nie chciał się palić. Z denka po kremie zrobiłem prowizoryczny klosz do latarki jako narzędzia do wzywania pomocy. Ostatnim wyzwaniem było improwizacja wzywania pomocy.
[center] [/center]
Do rana na zmianę drzemałem, docinałem i podrzucałem opał, rozciągałem nogi walcząc ze skurczami. Przez tą całą walkę z ogniskiem i wodą izolacja z trawy mocno się zbiła i nie chroniła już tak bardzo. Przed świtem delikatnie popadało.
Rankiem wytrzepałem ubranie i buty z pozostałości traw. Zasypałem studnie. Zlikwidowałem więcierze.Spakowałem "swoje śmieci". Ruszyłem w drogę powrotną. Zakończyłem test.
[center] [/center]
Co bym zrobił inaczej.?
Trawa jak izolacja pod ubraniem strasznie pozytywnie mnie zaskoczyła. Natomiast schronienie z sosny to lipa. No chyba, że ściął bym z pół drzewa. Najlepsze rozwiązanie to według mnie Wypchanie nogawek spodni i kurtkę suchą trawą. (Gdy będziemy upychać spodnie należy przewiązać je na wysokości kostki i kolana. Inaczej cała izolacja będzie schodzić grawitacyjnie w dół i przestanie chronić uda.) Wymoszczenie sobie wygodnego stanowiska po zawietrznej stronie pnia drzewa i rozpalenie przed sobą ogniska. Przed ewentualnym deszczem samo drzewo da nam tyle osłony niż strzecha z samych gałęzi.
Dzięki za uwagę i pozdrawiam.
Ostatnio zmieniony 01 mar 2020, 21:52 przez Kopek, łącznie zmieniany 7 razy.
"Czasem- i mówię to zupełnie szczerze - żal mi, że nie wychowano mnie jak włóczęgi. Nie związanego z żadnym miejscem, obowiązkami i ludźmi.
www.kopsegrob.blogspot.com
www.kopsegrob.blogspot.com