Zwariowane opowieści
: 11 gru 2011, 20:36
Dział z opowiadaniami tak dziwnymi, że można posądzać autora o pisanie ich pod wpływem „czegoś”. A to oczywiście nieprawda. Dwa pierwsze moje, a jak ktoś ma w szufladzie schowane podobne „odjechane” teksty, to niech śmiało zamieszcza. Chętnie poczytam.
[center]MAGICZNY PILOT[/center]
Leszek zdziwiony czytał ulotkę, jaką znalazł w drzwiach swojego mieszkania. Tym razem nie była to reklama najnowszych promocji w miejskich pizzeriach, ani akcja kredytowania dłużników. Na szczęście nie wpadł w pułapkę jaką zastawiają banki i ich pomagierzy, a pizzy zwyczajnie nie lubił. Ta ulotka była mała, wielkości dwóch wizytówek. Zawierała dużo szczegółów i zaintrygowany wziął ją do pokoju i sięgnął po lupę.
Zachęcała do wypróbowania niezwykłego urządzenia. Kilka razy powtarzał się tekst - „urządzenie nie z tego świata”. Uniwersalny pilot do telewizora. Za jego pomocą widz mógł podobno wpływać na akcję na ekranie, nawet na występujących „na żywo” prezenterów. Leszek uśmiechnął się, bo już wiedział, że jest to żart. Na dole podany był adres mailowy. Obiecywano też, że kurier bezpłatnie dostarczy pilota na godzinę, do wypróbowania. Potem można go kupić, za niemałe zresztą pieniądze.
Leszek zasiadł do komputera i wysłał wiadomość.
- A co mi szkodzi. Może dostanę jakąś zabawną odpowiedź, albo list z załącznikiem pełnym wirusów. Cóż, mój komputer oprze się każdemu najeźdźcy, ale niepewnego załącznika i tak nie otworzę.
Ależ był zaskoczony, kiedy pół godziny później usłyszał dzwonek, a gdy podchodził do drzwi, dobiegł go głos kuriera:
- Pilocik na próbę, proszę potwierdzić odbiór.
Otworzył i zobaczył chudego młodego człowieka w kolorowym pasiastym swetrze, dredach na głowie i wełnianej czapce pomiędzy nimi. Podał mu małą paczkę.
- Witaj, Lesze. Tutaj podpis i zabawka na godzinę jest twoja. Powiadam ci, zabawa przednia, Lesze.
W zabawny sposób skracał imię, w dodatku mówił w luzacki sposób, jakby nie chciało mu się składać zdań. Podał dokument do podpisania.
- Kornik – powiedział kurier zerkając na kartkę – Zajefajne nazwisko, człowieku. Masz jeszcze jakieś meble? Heh, żarcik, bez urazy. Odliczam godzinę, baw się dobrze, tylko nie zrób komuś krzywdy. Nara!
I poszedł, a raczej zbiegł, po schodach. Leszek trzymał w ręce mały pakunek. Co ten rastaman mógł mieć na myśli, kiedy mówił, żeby nikogo nie skrzywdzić?
Odpieczętował małe zawiniątko i spojrzał na przedmiot. Pilot jak pilot. Różnił się może ilością przycisków, i były one mniejsze niż zazwyczaj. Miał być uniwersalny, zatem od razu to sprawdził. Odbiornik włączył się posłusznie. Minęła piętnasta, więc prawdopodobnie przed czwartą po południu usłyszy pukanie do drzwi. Nie ma czasu do stracenia. Spojrzał jeszcze raz na urządzenie. Doszedł do wniosku, że przyda się lupa, obrazki na przyciskach przedstawiały coś, ale nie potrafił odróżnić szczegółów.
Szkło powiększające pomogło. Zobaczył narysowaną twarz z dziwnym grymasem. Na ekranie transmitowali mecz piłkarski. Leszek nacisnął na buźkę, ale nic się nie stało.
- Nie działa, no jasne – stwierdził smętnie – Dobrze, że nic nie zapłaciłem. Co może oznaczać ta twarz?
Przełączył na inny kanał. Prezenter coś gotował. Wrzucał na patelnię posiekane warzywa. Leszek nacisnął guzik. Znowu nic. Zabawna sytuacja w programie, bo kucharz potężnie czknął i na moment stracił wątek. Odłożył pilota i roześmiał się.
- To nieładnie, ale nikt nie widzi – rzekł cicho Leszek. Nagle coś go olśniło. Jeszcze raz nacisnął przycisk. Potem jeszcze dwa razy. Za każdym razem prowadzący czkał okrutnie i głośno.
- Ale jaja... - Leszka wprost zatkało z wrażenia – To nie może być przypadek. Tylko jak to możliwe? Przecież te programy nie są kręcone na żywo? Co my tu jeszcze mamy? - ponownie spojrzał przez lupę i zobaczył przycisk z nutką.
- O, to ciekawe. Już sprawdzamy – zmienił program, nie chciał już męczyć kucharza. Na stacji podającej bieżące informacje zaangażowany młody dziennikarz relacjonował wypadek w pewnym mieście, dokładnie pisząc, wybuch gazu w bloku mieszkalnym. Jeden ruch palca i nutka została naciśnięta.
Budynek jest / Jest on poważnie / Uszkodzoooooooony! - dziennikarz zaczął śpiewać.
- Chryste Panie – szepnął Leszek
Lokator był/ To pewne jest / Tak mówią tu / Sąsiedzi jego / Pijaaaaaaany!
Bo on za dużo pił / Za dużo pił / I zwykłym żulem był / Hej! / Żulem był.
Sensacji jednak mało / Nikomu nic się nie staaaało!!!
- Nie mogę! - Leszek płakał ze śmiechu na dywanie – Kupię pilota choćby na raty.
Kiedy dziennikarzowi przeszło, uciekł sprzed kamery. Leszek poczuł chęć dalszych eksperymentów. Na następnym guziku przedstawiono napis, nie symbol. „Prawda”. Akurat przełączył na kanał pogodowy. Pogodynka w kusej spódniczce przedstawiała prognozę długoterminową. Klik! Na moment przestała mówić, a potem stwierdziła z przekonaniem:
Przepowiadanie pogody na więcej niż dwa dni do przodu to gówno warte wróżenie z fusów – po czym zamilkła i spłonęła rumieńcem, który przebił się przez makijaż.
- Dobre! - krzyknął Leszek – Gdzie są politycy?
Szybko znalazł program publicystyczny. Akurat mówił minister finansów. Co za okazja! „Prawda”.
- Budżet który przedstawiliśmy, najoględniej mówiąc, w ogóle nie trzyma się kupy i w zasadzie już powinien być nowelizowany.
- Chłopie, zdaje się że straciłeś stołek – śmiał się właściciel, prawie właściciel, pilota. Postanowił na zdemaskowanym ministrze wypróbować guzik z niepozornym przyciskiem z narysowaną dłonią. Prowadzący program ze zdumieniem zapytał:
- Ależ panie ministrze, to oczywiście żart, wyjaśnijmy telewidzom.
Leszek wcisnął „rączkę”.
Dziennikarz został spoliczkowany. Mocno, bo spadł z krzesła. Minister stał w niemym zdumieniu, nie rozumiejąc, dlaczego to zrobił, i to w programie „na żywo”.
- Tym sposobem mogę obalić Rząd – ze zdumieniem stwierdził Leszek – I to z kanapy przed telewizorem.
Jego entuzjazm nieco opadł, kiedy lupa przybliżyła mu kolejny guzik. Akurat w telewizji, bo przełączył kanał na którym skompromitował ministra finansów, wypowiadał się prezes Banku Centralnego. Człowiek przez wielu znienawidzony, poniekąd słusznie, bo uwielbiał sięgać do kieszeni podatników, możliwie głęboko i skutecznie. Odpowiadał kiedyś za finanse Państwa i nie miał litości dla pieniędzy rodaków, zabierał im nawet część ich oszczędności, tych resztek, które ocalili przed pazernością fiskusa. Z wrednym uśmieszkiem mówił, że Polacy będą musieli zacisnąć pasa, bo jest kryzys. A Leszek trzymał kciuk nad guzikiem z wizerunkiem trupiej czaszki. I wahał się.
Ostatecznie podjął decyzję, że nie kupi urządzenia. Rastaman, który zjawił się punktualnie, pokiwał głową z uznaniem i schował niepozorny przedmiot do torby.
Następnego dnia cały kraj huczał po wystąpieniu jednego z najważniejszych ministrów. Leszek usmażył sobie frytek i popijał słabym piwem. Pozostał zwykłym obywatelem, który nie ma najmniejszego wpływu na losy kraju. Prezes banku nadal uśmiechał się od ucha do ucha, ciesząc się, że dla niego pojęcie „kryzys” to zupełna abstrakcja.
[center]NA ZLOCIE[/center]
Mała grupka ludzi poruszała się wąską ścieżką. Wokół rosły drzewa, było zielono i przyjemnie, choć powietrze zawierało sporo wilgoci i piechurzy odczuwali to jako pewien dyskomfort, przyspieszający zmęczenie. Ubrani byli rozmaicie, choć dominowały stroje w kamuflażu, dzięki którym nie rzucali się w oczy postronnym obserwatorom, ale przecież nikt nie przebywał w okolicy. Czy aby na pewno? Prowadził Admin forum leśnego.
To on pierwszy usłyszał podejrzany dźwięk. Nagle krzyknął: „Na bok! Zejść ze ścieżki!”. Była to dobra rada, bowiem coś pędziło z niewiarygodną prędkością, ścinając gałązki nieroztropnie wychylające się na zieloną dróżkę. Podmuch wiatru strącił wiele liści, a przecież o jesieni nikt jeszcze nie myślał.
- To Marcel! - rzekł głośno Admin. Po chwili dał się słyszeć dźwięk ostrego hamowania. Wiatr przywiał swąd palonych podeszw.
- Szybki jest – przyznał przywódca grupy. Pozostali dopiero gramolili się z krzaków, w które wpadli – Fast and light, znaczy butów już pewnie nie ma. Hej, Korba, co ty wyprawiasz?
Najmłodszy uczestnik zlotu wpadł pomiędzy krzewy malin. Zrywał je teraz, po czym wyjadał ze środka wijące się robaki.
- Bear nigdy nie traci okazji, żeby zjeść coś pożywnego – odparł spokojnie.
- A nie mogłeś wziąć kanapek? - zapytał Klon, jeden z moderatorów
-Grylls nie nosi kanapek – powiedział Wilq - To i Korba nie ma zamiaru. Smacznego. Widzę że nie lubisz malin.
Wkrótce w powiększonej o Marcela grupie szli dobrym tempem w stronę miejsca obozowiska.
Zlot obfitował w wiele wydarzeń, sympatycznych dla uczestników, czasem też denerwujących. Na przykład w czasie jego trwania Administrator Manto wybrał się na przechadzkę ze swoją lustrzanką. Spotkał zgrabną mieszkankę lasu i umiejętnie ją podszedł.
Długi obiektyw bezgłośnie wycelował w dorodną sarnę. Zupełnie nie wiedziała, że jest obserwowana. Manto już wiedział, że zdjęcie będzie udane. Jakby pozowała. Wszystko idealnie się zgrało, tło, oświetlenie, pozycja zwierzęcia. Zaraz scena zostanie uwieczniona.
Niespodziewanie, na skraju tej samej polany, tylko dwadzieścia metrów dalej, zza drzewa wychyliła się głowa Fredka. Kiedy zobaczył sarnę, uśmiechnął się i uprzejmie powiedział:
- Pozdrawiam, Maciek.
Zwierzę podskoczyło jak oparzone. Wydawało się, że zawróciła w powietrzu. Czmychnęła niezmiernie szybko, błyskając jasnym zadem.
- No nie! - wściekł się Administrator – To mogło być doskonałe ujęcie, a mam na zdjęciu rozmytą d..pę na tle lasu.
Wilq cierpliwie prowadził szkolenia ze znajomości dzikich roślin.
- A te niepozorne owoce są tak trujące, że już kilka sztuk może zabić silnego mężczyznę. Korba, dobrze że nie jesz roślin. Robaki są bezpieczniejsze. W każdym razie przenigdy nie dodawajcie tych jagódek do obozowego żarcia.
- Czy można właściwości tej rośliny wykorzystać na masową skalę? - zapytał Bombardier.
Nieopodal, na zwalonym pniu, usiedli trzej przyjaciele. Znali się z licznych spotkań w terenie. NorbertM sięgnął do plecaka i sprawnym ruchem wyjął bukłaczek.
- Co tam masz dobrego? - zapytał Sslaq
- Napitek.
- A jaki? - Mik zerkał z wielkim zaciekawieniem.
- Chlorówka – odparł NorbertM
- Dziwna nazwa. To nie brzmi zbyt zachęcająco, jakem Sslaq, wielbiciel bagien.
- Uwierz mi, smak wciąga.
- Ale dlaczego chlorówka?
- Łyknij, a zobaczysz.
- No dobra, nie odmówię. Poczęstuj.
Spróbował. Stwierdził, że mocne. Kiedy już przestało palić w przełyku, spojrzał pytająco na kolegę:
- To co z tą nazwą?
- Oto masz małe lusterko. Zerknij na siebie.
Spodziewał się zobaczyć zrelaksowaną twarz Sslaqa, lecz ujrzał zielonkawe rysy przypominające zdenerwowanego Szreka, któremu ktoś wyperfumował bagno.
- Lubię zielony – stwierdził Sslaq spokojnie – Czasem i na buzi kamo się przydaje. Polej teraz sobie, mądralo.
Tak spędzali czas ludzie lasu, którzy kiedy tylko mogli, oddalali się od cywilizacyjnych udogodnień, by spotkać się w doborowym towarzystwie wśród drzew, zapewniających schronienie, ciszę i majestat przyrody, doceniany już tylko przez nielicznych.
Więcej podobnych tekstów będę systematycznie zamieszczał na blogu: www.scenki-hillwalker.blogspot.com/
[center]MAGICZNY PILOT[/center]
Leszek zdziwiony czytał ulotkę, jaką znalazł w drzwiach swojego mieszkania. Tym razem nie była to reklama najnowszych promocji w miejskich pizzeriach, ani akcja kredytowania dłużników. Na szczęście nie wpadł w pułapkę jaką zastawiają banki i ich pomagierzy, a pizzy zwyczajnie nie lubił. Ta ulotka była mała, wielkości dwóch wizytówek. Zawierała dużo szczegółów i zaintrygowany wziął ją do pokoju i sięgnął po lupę.
Zachęcała do wypróbowania niezwykłego urządzenia. Kilka razy powtarzał się tekst - „urządzenie nie z tego świata”. Uniwersalny pilot do telewizora. Za jego pomocą widz mógł podobno wpływać na akcję na ekranie, nawet na występujących „na żywo” prezenterów. Leszek uśmiechnął się, bo już wiedział, że jest to żart. Na dole podany był adres mailowy. Obiecywano też, że kurier bezpłatnie dostarczy pilota na godzinę, do wypróbowania. Potem można go kupić, za niemałe zresztą pieniądze.
Leszek zasiadł do komputera i wysłał wiadomość.
- A co mi szkodzi. Może dostanę jakąś zabawną odpowiedź, albo list z załącznikiem pełnym wirusów. Cóż, mój komputer oprze się każdemu najeźdźcy, ale niepewnego załącznika i tak nie otworzę.
Ależ był zaskoczony, kiedy pół godziny później usłyszał dzwonek, a gdy podchodził do drzwi, dobiegł go głos kuriera:
- Pilocik na próbę, proszę potwierdzić odbiór.
Otworzył i zobaczył chudego młodego człowieka w kolorowym pasiastym swetrze, dredach na głowie i wełnianej czapce pomiędzy nimi. Podał mu małą paczkę.
- Witaj, Lesze. Tutaj podpis i zabawka na godzinę jest twoja. Powiadam ci, zabawa przednia, Lesze.
W zabawny sposób skracał imię, w dodatku mówił w luzacki sposób, jakby nie chciało mu się składać zdań. Podał dokument do podpisania.
- Kornik – powiedział kurier zerkając na kartkę – Zajefajne nazwisko, człowieku. Masz jeszcze jakieś meble? Heh, żarcik, bez urazy. Odliczam godzinę, baw się dobrze, tylko nie zrób komuś krzywdy. Nara!
I poszedł, a raczej zbiegł, po schodach. Leszek trzymał w ręce mały pakunek. Co ten rastaman mógł mieć na myśli, kiedy mówił, żeby nikogo nie skrzywdzić?
Odpieczętował małe zawiniątko i spojrzał na przedmiot. Pilot jak pilot. Różnił się może ilością przycisków, i były one mniejsze niż zazwyczaj. Miał być uniwersalny, zatem od razu to sprawdził. Odbiornik włączył się posłusznie. Minęła piętnasta, więc prawdopodobnie przed czwartą po południu usłyszy pukanie do drzwi. Nie ma czasu do stracenia. Spojrzał jeszcze raz na urządzenie. Doszedł do wniosku, że przyda się lupa, obrazki na przyciskach przedstawiały coś, ale nie potrafił odróżnić szczegółów.
Szkło powiększające pomogło. Zobaczył narysowaną twarz z dziwnym grymasem. Na ekranie transmitowali mecz piłkarski. Leszek nacisnął na buźkę, ale nic się nie stało.
- Nie działa, no jasne – stwierdził smętnie – Dobrze, że nic nie zapłaciłem. Co może oznaczać ta twarz?
Przełączył na inny kanał. Prezenter coś gotował. Wrzucał na patelnię posiekane warzywa. Leszek nacisnął guzik. Znowu nic. Zabawna sytuacja w programie, bo kucharz potężnie czknął i na moment stracił wątek. Odłożył pilota i roześmiał się.
- To nieładnie, ale nikt nie widzi – rzekł cicho Leszek. Nagle coś go olśniło. Jeszcze raz nacisnął przycisk. Potem jeszcze dwa razy. Za każdym razem prowadzący czkał okrutnie i głośno.
- Ale jaja... - Leszka wprost zatkało z wrażenia – To nie może być przypadek. Tylko jak to możliwe? Przecież te programy nie są kręcone na żywo? Co my tu jeszcze mamy? - ponownie spojrzał przez lupę i zobaczył przycisk z nutką.
- O, to ciekawe. Już sprawdzamy – zmienił program, nie chciał już męczyć kucharza. Na stacji podającej bieżące informacje zaangażowany młody dziennikarz relacjonował wypadek w pewnym mieście, dokładnie pisząc, wybuch gazu w bloku mieszkalnym. Jeden ruch palca i nutka została naciśnięta.
Budynek jest / Jest on poważnie / Uszkodzoooooooony! - dziennikarz zaczął śpiewać.
- Chryste Panie – szepnął Leszek
Lokator był/ To pewne jest / Tak mówią tu / Sąsiedzi jego / Pijaaaaaaany!
Bo on za dużo pił / Za dużo pił / I zwykłym żulem był / Hej! / Żulem był.
Sensacji jednak mało / Nikomu nic się nie staaaało!!!
- Nie mogę! - Leszek płakał ze śmiechu na dywanie – Kupię pilota choćby na raty.
Kiedy dziennikarzowi przeszło, uciekł sprzed kamery. Leszek poczuł chęć dalszych eksperymentów. Na następnym guziku przedstawiono napis, nie symbol. „Prawda”. Akurat przełączył na kanał pogodowy. Pogodynka w kusej spódniczce przedstawiała prognozę długoterminową. Klik! Na moment przestała mówić, a potem stwierdziła z przekonaniem:
Przepowiadanie pogody na więcej niż dwa dni do przodu to gówno warte wróżenie z fusów – po czym zamilkła i spłonęła rumieńcem, który przebił się przez makijaż.
- Dobre! - krzyknął Leszek – Gdzie są politycy?
Szybko znalazł program publicystyczny. Akurat mówił minister finansów. Co za okazja! „Prawda”.
- Budżet który przedstawiliśmy, najoględniej mówiąc, w ogóle nie trzyma się kupy i w zasadzie już powinien być nowelizowany.
- Chłopie, zdaje się że straciłeś stołek – śmiał się właściciel, prawie właściciel, pilota. Postanowił na zdemaskowanym ministrze wypróbować guzik z niepozornym przyciskiem z narysowaną dłonią. Prowadzący program ze zdumieniem zapytał:
- Ależ panie ministrze, to oczywiście żart, wyjaśnijmy telewidzom.
Leszek wcisnął „rączkę”.
Dziennikarz został spoliczkowany. Mocno, bo spadł z krzesła. Minister stał w niemym zdumieniu, nie rozumiejąc, dlaczego to zrobił, i to w programie „na żywo”.
- Tym sposobem mogę obalić Rząd – ze zdumieniem stwierdził Leszek – I to z kanapy przed telewizorem.
Jego entuzjazm nieco opadł, kiedy lupa przybliżyła mu kolejny guzik. Akurat w telewizji, bo przełączył kanał na którym skompromitował ministra finansów, wypowiadał się prezes Banku Centralnego. Człowiek przez wielu znienawidzony, poniekąd słusznie, bo uwielbiał sięgać do kieszeni podatników, możliwie głęboko i skutecznie. Odpowiadał kiedyś za finanse Państwa i nie miał litości dla pieniędzy rodaków, zabierał im nawet część ich oszczędności, tych resztek, które ocalili przed pazernością fiskusa. Z wrednym uśmieszkiem mówił, że Polacy będą musieli zacisnąć pasa, bo jest kryzys. A Leszek trzymał kciuk nad guzikiem z wizerunkiem trupiej czaszki. I wahał się.
Ostatecznie podjął decyzję, że nie kupi urządzenia. Rastaman, który zjawił się punktualnie, pokiwał głową z uznaniem i schował niepozorny przedmiot do torby.
Następnego dnia cały kraj huczał po wystąpieniu jednego z najważniejszych ministrów. Leszek usmażył sobie frytek i popijał słabym piwem. Pozostał zwykłym obywatelem, który nie ma najmniejszego wpływu na losy kraju. Prezes banku nadal uśmiechał się od ucha do ucha, ciesząc się, że dla niego pojęcie „kryzys” to zupełna abstrakcja.
[center]NA ZLOCIE[/center]
Mała grupka ludzi poruszała się wąską ścieżką. Wokół rosły drzewa, było zielono i przyjemnie, choć powietrze zawierało sporo wilgoci i piechurzy odczuwali to jako pewien dyskomfort, przyspieszający zmęczenie. Ubrani byli rozmaicie, choć dominowały stroje w kamuflażu, dzięki którym nie rzucali się w oczy postronnym obserwatorom, ale przecież nikt nie przebywał w okolicy. Czy aby na pewno? Prowadził Admin forum leśnego.
To on pierwszy usłyszał podejrzany dźwięk. Nagle krzyknął: „Na bok! Zejść ze ścieżki!”. Była to dobra rada, bowiem coś pędziło z niewiarygodną prędkością, ścinając gałązki nieroztropnie wychylające się na zieloną dróżkę. Podmuch wiatru strącił wiele liści, a przecież o jesieni nikt jeszcze nie myślał.
- To Marcel! - rzekł głośno Admin. Po chwili dał się słyszeć dźwięk ostrego hamowania. Wiatr przywiał swąd palonych podeszw.
- Szybki jest – przyznał przywódca grupy. Pozostali dopiero gramolili się z krzaków, w które wpadli – Fast and light, znaczy butów już pewnie nie ma. Hej, Korba, co ty wyprawiasz?
Najmłodszy uczestnik zlotu wpadł pomiędzy krzewy malin. Zrywał je teraz, po czym wyjadał ze środka wijące się robaki.
- Bear nigdy nie traci okazji, żeby zjeść coś pożywnego – odparł spokojnie.
- A nie mogłeś wziąć kanapek? - zapytał Klon, jeden z moderatorów
-Grylls nie nosi kanapek – powiedział Wilq - To i Korba nie ma zamiaru. Smacznego. Widzę że nie lubisz malin.
Wkrótce w powiększonej o Marcela grupie szli dobrym tempem w stronę miejsca obozowiska.
Zlot obfitował w wiele wydarzeń, sympatycznych dla uczestników, czasem też denerwujących. Na przykład w czasie jego trwania Administrator Manto wybrał się na przechadzkę ze swoją lustrzanką. Spotkał zgrabną mieszkankę lasu i umiejętnie ją podszedł.
Długi obiektyw bezgłośnie wycelował w dorodną sarnę. Zupełnie nie wiedziała, że jest obserwowana. Manto już wiedział, że zdjęcie będzie udane. Jakby pozowała. Wszystko idealnie się zgrało, tło, oświetlenie, pozycja zwierzęcia. Zaraz scena zostanie uwieczniona.
Niespodziewanie, na skraju tej samej polany, tylko dwadzieścia metrów dalej, zza drzewa wychyliła się głowa Fredka. Kiedy zobaczył sarnę, uśmiechnął się i uprzejmie powiedział:
- Pozdrawiam, Maciek.
Zwierzę podskoczyło jak oparzone. Wydawało się, że zawróciła w powietrzu. Czmychnęła niezmiernie szybko, błyskając jasnym zadem.
- No nie! - wściekł się Administrator – To mogło być doskonałe ujęcie, a mam na zdjęciu rozmytą d..pę na tle lasu.
Wilq cierpliwie prowadził szkolenia ze znajomości dzikich roślin.
- A te niepozorne owoce są tak trujące, że już kilka sztuk może zabić silnego mężczyznę. Korba, dobrze że nie jesz roślin. Robaki są bezpieczniejsze. W każdym razie przenigdy nie dodawajcie tych jagódek do obozowego żarcia.
- Czy można właściwości tej rośliny wykorzystać na masową skalę? - zapytał Bombardier.
Nieopodal, na zwalonym pniu, usiedli trzej przyjaciele. Znali się z licznych spotkań w terenie. NorbertM sięgnął do plecaka i sprawnym ruchem wyjął bukłaczek.
- Co tam masz dobrego? - zapytał Sslaq
- Napitek.
- A jaki? - Mik zerkał z wielkim zaciekawieniem.
- Chlorówka – odparł NorbertM
- Dziwna nazwa. To nie brzmi zbyt zachęcająco, jakem Sslaq, wielbiciel bagien.
- Uwierz mi, smak wciąga.
- Ale dlaczego chlorówka?
- Łyknij, a zobaczysz.
- No dobra, nie odmówię. Poczęstuj.
Spróbował. Stwierdził, że mocne. Kiedy już przestało palić w przełyku, spojrzał pytająco na kolegę:
- To co z tą nazwą?
- Oto masz małe lusterko. Zerknij na siebie.
Spodziewał się zobaczyć zrelaksowaną twarz Sslaqa, lecz ujrzał zielonkawe rysy przypominające zdenerwowanego Szreka, któremu ktoś wyperfumował bagno.
- Lubię zielony – stwierdził Sslaq spokojnie – Czasem i na buzi kamo się przydaje. Polej teraz sobie, mądralo.
Tak spędzali czas ludzie lasu, którzy kiedy tylko mogli, oddalali się od cywilizacyjnych udogodnień, by spotkać się w doborowym towarzystwie wśród drzew, zapewniających schronienie, ciszę i majestat przyrody, doceniany już tylko przez nielicznych.
Więcej podobnych tekstów będę systematycznie zamieszczał na blogu: www.scenki-hillwalker.blogspot.com/