Norwegia - Hardangervidda Sierpień 2010

Relacje, zaproszenia i pomysły na ...

Moderatorzy: Morg, GawroN, thrackan, Abscessus Perianalis, Valdi, Dąb, puchalsw

Awatar użytkownika
Nosfi
Posty: 7
Rejestracja: 27 lut 2011, 19:39
Lokalizacja: Paris
Gadu Gadu: 7690942
Tytuł użytkownika: Nosfi
Płeć:

Norwegia - Hardangervidda Sierpień 2010

Post autor: Nosfi »

Dziennik pisany dwugłosem z wyprawy w [ ] komentarze Maryja.

0 Samolot do Oslo odlatywał o 12 następnego dnia z Wrocławia. Była 18, a ja dopiero wysyłałem ostateczną wersję mojej magisterki (z Krakowa) - do wyprawy byłem przygotowany gorzej niż linia Maginota we wrześniu '39. Liczyłem na Maryja, który był odpowiedzialny za większość ko-ordynatów (trasa, mapy, przeglądnie forów itd).

[Co Ty chcesz od linii Maginota we wrześniu ’39?]

https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 9137363538

Koło 22 dopiero mieliśmy spakowane plecaki i w perspektywie nocny pociąg do Wrocka. Nie warto było iść spać, więc ten czas spędziliśmy w Jazz Rock Cafe rozkoszując się złotym trunkiem.

[Towarzyszyło nam grono obleśnych nastoletnich konsumentów homogenizowanego życia, którego nijak nie zdołaliśmy przepędzić. Po prostu wyszliśmy na pociąg.]


1-Środa - Dojechaliśmy na lotnisko na czas, byliśmy nawet w terminalu na czas... i tam zonk. Ewakuacja lotniska, bo ktoś zostawił bagaż. Wrzucono nas w rozkoszny autobus i wywieziono na drugi koniec płyty; bus zaparkował koło cysterny z paliwem :D .Alarm odwołano po pół godziny; nie było opóźnienia. W kolejce na wejście na pokład podeszła do nas dziewczyna (pozdro dla Nataszy), chciała byś mi jej wnieśli lapka na pokład, bo ma 2 sztuki podręcznego. Pomyliła nas z Norwegami, więc zaczęła po angielsku :)

[To uroda kolegi Ryszarda wprowadziła ją w konfuzję, ja mam prezencję rosyjskiego rekruta... w porywach.]

Za niecałe dwie godziny wylądowaliśmy w Sandefjord. Natasza rozpoczynała swojego Erasmusa, ale miała ojca w Norwegii, który miał pusty samochód ;) - pierwszy stop poszedł gładko. Jej ojciec, stary rockman chciał być miły i wysadzić nas na głównej drodze, więc w nią skręcił. Jakieś 15 km dalej znalazł stację benzynową, na której w końcu miał okazję nakręcić... W przeciwieństwie do nas był nie pocieszony z tych 15km :D

[Prześwietne blokady na pasie jezdni uniemożliwiały zawracanie. Całą Norwegię mogliby tym usłać, nawet ścieżki na Hardangervidda.]

Na stacji szybkie zakupy - kartusz z gazem, jakiś chleb i pierwszy kontakt z norweskimi cenami (im się w dupach od tej ropy poprzewracało.) Natasza z ojcem odjechali; jesteśmy sami; pada. Koło 200km do celu (płaskowyżu). Zagadujemy ludzi na stacji by nas wzięli dalej. Poszło gładko - 2 podejście - młody Norweg jadący z pracy zgodził się nas rzucić do Kronenberg.

[Norweski angielski w pełnej krasie. Mamrotanie, szumienie, bulgot z gardła. Zrozumiałem wyłącznie to, że zna kilka ładnych tras rowerowych. ˛Skazany na fotel po prawicy naszego dobroczyńcy prężyłem swe towarzyskie atrybuty... na marne.]

Znowu zaczęło padać, ubieramy poncho i wbijamy się w centrum handlowe po mapy. Znowu gładko i nie drogo znaleźliśmy mapę Hardangervidda. Przeczekaliśmy tam mżawkę, szukamy miejsca na stopa - ciężko - zmierzamy na wylotówkę. Rozpogodziło się na szczęście więc zatrzymaliśmy się z palnikiem na jakieś ławce; pierwsza zupka chińska... jeszcze czuło się, jej smak. Później godzina łapania stopa (bardzo grzecznie odmawiali).

[Tak, tu prawdo podobnie po raz pierwszy zwiodły prosty norweski lud pozory moich rysów twarzy. Nie, nie jestem Romem.] Idziemy

Wzięła nas w końcu jakaś kobieta z synem; jej mąż miał fabrykę mebli, więc była przyzwyczajona do Polaków. Mówimy, że późno już i czas spać, więc wysadziła nas nad jakimś fiordem i mówi że możemy się rozbijać. Nie podobała nam się miejscówka - za blisko drogi. To co? Idziemy dalej! Po 3km pod górkę dalej nie umiemy znaleźć godnego miejsca, zaczyna się ściemniać, spada morale. Przebijamy się przez jakieś pole nad rzeczkę, mokre buty, prywatny teren (było widać, że ktoś kiedyś to kosił). Trudno; nie ma opcji - rozbijamy.

[Norwegia to nie Beskid. Cała idea rozbijania się 150 metrów od zabudowań jest o tyle zmyślna, o ile w promieniu 150 metrów od zabudowań nie da się rozbić. Bagno, kamień lub... bagno. Ewentualnie las nie-do-przejścia. Klimat jest surowy.]

https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 6883353570

2 – Czwartek - Godzina 9, słońce, szybkie śniadanie, zwijanie namiotu i na drogę. Po 5 minutach pierwszy samochód - biały van, machamy; Bulls Eye! Łotysz pracujący w Norwegii, koło 25 lat, sympatyczny, z lekkim poczuciem wyższości. Dojeżdżamy do malutkiej stacji benzynowej, koleś mówi, że jedzie kawałek dalej ale tu nas wysadzi bo tam górka i nam się nikt nie zatrzyma. Zgoda. Mija 40 minut; zatrzymuje się stary Norweg, wchodzimy; auto przesiąknięte dymem; typ podwozi nas na środek górki i mówi że tu kręci (mać!); wysiadamy.

[Tak, mać. Chwilę później tracę aparat. Między Łotyszem, a starym Norwegiem koczujemy na stacji, która trąci Twin Peaks. Stary dziwak (sprzedawca różnorakich souvenir’ów in the middle of nowhere), młody wiejski ogier i przemądrzały pies [sic !].]

Zrezygnowani lekko zaczynamy machać w tym miejscu, pierwsze auto - jest! Nauczycielka z synem do samego i do samego pieprzonego Geilo. Przeurocza, i jak się później okazało przeżyczliwa z niej kobieta była. Geilo story...

[Geilo story to moja utrata aparatu, oczekiwanie na cud, majątek przeznaczony na mms’y, sączenie rumu i biwak na ławce w socjalnym raju. Urżnąłem się jak ta lala, potem znów się urżnąłem, aż w końcu... zdecydowaliśmy jechać dalej. Każda godzina była cenna więc reglamentacja czasu musiała być racjonalna.]

https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 8821289266

Humory spadły, Wychodzimy z miasta szukając dobrego miejsca na łapanie. Spory ruch, więc machamy na przejeżdżające auta, dość szybko się udało. Tym razem Albańczyk... wracający z Albanii, trzeci dzień w drodze. Miły tylko angielski miał kiepski - rzucił nas dalej niż zamierzał, ale nie tam gdzie chcieliśmy. Wystarczyło. Dało się wejść w góry i w jeden dzień drogi dotrzeć na planowaną trasę.

[ Albańczyk był miły, rzekłbym nawet, że był ciepłym człowiekiem gotowym nadrobić drogi dla autostopowicza lub w sprzyjających warunkach wsadzić mu nóż pomiędzy żebra.]

https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 2469706562
https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 9844473810
https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 2285491762

Wychodzimy z jego samochodu. Z jednej strony fiord (bez klifu) z drugiej płaskowyż. Nie ma drzew, a jakaś knajpka przy drodze + asfalt przypomina, że tu jednak jest cywilizacja... jeszcze. Euforia; udało się! Telefon do domu, wysokie morale, idziemy w dzicz. Po 2 godzinach spaceru jesteśmy na szczycie, wieje, czyste jeziora, najsmaczniejsza woda w życiu i pusta przestrzeń; nie widać drogi. Małe kopczyki kamieni z czerwoną literą T oznaczające szlak turystyczny przypominają o ingerencji człowieka w to otoczenie. Rozbijamy namiot, zupka, herbata z rumem, salami. Jest przednio, o to chodziło...Na początku drażniły nas komary, ale zniknęły po zmroku.. Dziwne mają tam owady...

[Po drodze napotykamy pusty namiot... Niczym w Vilmark. Wiatr poruszał poły, a ja po raz pierwszy poczułem, że to miejsce nie lubi ludzi. My też nie. Wspólnota interesów.]

https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 0898323058
https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 2278721138
https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 1266881314
https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 5154992338
https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 5049591618
https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 9240043026

3. Piątek - Pada, 8 rano, trzeba iść, nie ma jak śniadania zrobić, trudno. Po godzinie dochodzimy do schroniska, wejście płatne - olać.. Ale mają kawałek daszku, więc można rozpalić planik - zupka, salami, herbata. Zimno. Pada. Pytamy o pogodę - ma być lepiej. Idziemy dalej, dużo do przejścia dzisiaj...

[Dlaczego nie wspominasz o papierosach ?]

https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 6664207970
https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 2268198930
https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 8123995202

Pierwszy dzień prawdziwej drogi, duże zapasy - plecak ciąży; poncho przysłania widok; brniemy do przodu. Idziemy szybko więc robi się cieplej, mijamy parę hytt, parę mostów... Dochodzimy do strumienia, silny nurt, głęboko, niestabilne kamienie. Zdejmujemy buty, ubieramy sandały, podwijamy spodnie... Najpierw wchodzi Maryj później ja, cholernie zimna woda, sporo za kolano, a on idzie przodem. Próbuje go wyprzedzić. Podparcie. Woda w butach... K*rwa mać. W zasadzie to jego już dawno przemokły. Zdecydowaliśmy, że nie ma sensu ubierać butów z powrotem, bo w sandałach cieplej, no i jeszcze strumienie mogą być takie... i były 2.

[Miały być mosty. Miały. Roztopy poprzedniego roku zostawiły kilka desek. Wiatr prosto w twarz lub plecy. Siekające wraz z nim igły zimnego deszczu zastępowały kawę.]

Przewiewne sandały i mokre treki, dalej pada, mocno pada, zimno, cholernie wieje, idziemy do przodu. Przed nami usypisko kamieni, wysokie na ponad metr, między nimi szczeliny, noga jeździ w mokrym sandale, a podwiane ponczo zasłania widok (Ktoś był tak bystry w Fjordzie Nansenie, że wymyślił ponczo na rzepy), idę przodem. Na środku usypiska Maryj zczaił, że nie ma pokrowca na plecak - przemokną ubrania, plecak nabierze wagi. Jest krytycznie. Trzeba go znaleźć. Zostawiamy wszystko i szukamy po usypisku, morale poniżej zero. Mija pół godziny, Maryj chce wracać, zaczynamy się kłócić...

[Maryj nie chce wracać, Maryj stawia dwie opcje. Do przodu bez wiedzy o pogodzie, do tyłu- klęska. Nie kłóciliśmy się, ja darłem na Ciebie ryja. Ty stoicko trawiłeś fakt, że idąc za mną nie dostrzegłeś momentu zwiania pokrowca. Zaiste niskie jak na Ciebie. Nie spodziewałem się, acz przyznam, że do końca wyprawy byłeś dla mnie wzorem. Moje nastawienie było kompletnie niedorzeczne. Zwiało pokrowiec ? Myślę o zastępstwie, o taktyce, o planie, nie jątrzę. Uwaga dla wszystkich.]

Decydujemy się iść dalej, pada. Po godzinie pogoda się poprawia, wychodzi słońce. Zamierzamy z niego skorzystać, więc rozbijamy obóz nad stawem i wywalamy przemoczone ubrania i buty na skały by schnęły. Mały spacer po malowniczej okolicy, świetny widok na lodowiec mieszający się z chmurami,kolacja, spać; zupki nam się zaczynają brzydnąć.

https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 4205384722
https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 3179250578
https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 4655395282
https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 4127920882
https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 5238919794

[Moje pierwsze wymioty po zupach. Do tej pory Ci nie mówiłem, ale wolałem o tym fakcie nie wspominać podczas wyprawy. Lokacja jest wybitna, jedyny skrawek łąki schodzący malowniczo do jeziora zajął nasz namiot. Innych skrawków nie było- skały i pięknie wyrzeźbiony stopień wodny. Nocą widziałem ludzi chodzących po zboczach. Zbocza były, ludzi nie.]


4 – Sobota - Dzisiejszy dzień przywitał nas słońcem, na szczęście, bo rzeczy są dalej mokre. Zdecydowaliśmy się zostać tu jeszcze jeden dzień.... oraz wziąć kąpiel. Usiadłem w namiocie; Maryj pierwszy wchodził do pobliskiego stawu. Z ilości decybeli owej K*RWY wnioskowałem o temperaturze wody. Chwile później krzyczałem tak samo.

[Owa K*RWA obiła się zgrabnie po okolicznych zboczach i wróciła do właściciela. Na chwile zanim obydwa kolana utknęły w lodowatym jeziorze twierdziłem, że popołudnie spędzimy pływając.]

https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 0466500738
https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 1979523554

Czas ugotować coś ciekawego :) Mleko w proszku, kasza manna, kokos w wiórkach, trochę rodzynek, cukier. Potrawa godna królów.

[Hołd i pokłony, do tej pory przyrządzam sobie taki cud. Wersja Ryszarda jest jednak niedościgniona.]

https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 5148269010

Koło czwartej, gdy stwierdziliśmy, że nikt już nie będzie tędy przechodził (za daleko od Finse i do Krakiji, na te parę godzin, które zostały do zmierzchu) udaliśmy się na spacer na pobliską górę. A na niej klop:

https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 3402986770

[Praktycznie jedyne godne zdjęcie mojej osoby jakie wykonałeś to zdjęcie mojej twarzy na tle panoramy z klopem. Nie wiem, czy chodzi o mój profil charakterologiczny, czy też podobieństwo estetyczne. W każdym razie lepiej, że ostrość ustawiona była na klopie, nie twarzy.]

https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 2721852834

Wróciliśmy 2 godziny później... i postanowiliśmy się zbierać (rzeczy wyschły), żeby przynajmniej trochę trasy zrobić. Do zmroku były 3 godziny. Minęliśmy po drodze, jeszcze dwóch kolesi z Belgii, zmierzali do Krakiji, czyli musieli przez nasz kochany potok dopiero przejść (daleko do niego jakieś 4h) no,a już zmierzch - mam nadzieję, że dotarli. Godzinę szukaliśmy miejsca na namiot, następne pół wykopywaliśmy spod niego kamienie by podłogi nie rozciąć, strasznie wiało, bez kolacji, sen. Namiot rozbity na przy szczycie, nie osłonięty skałami, a my nie dociążyliśmy płaszczy przeciwśnieżnych. Podwiewało tak, że całą noc mieliśmy wrażenie, że coś tam chodzi, no i przepiździało nas na amen. Nauczka na przyszłość...

[Nieco wcześniej pozwoliłem sobie na wtrysk adrenaliny i hiperwentylację. Wszystko przez ścieżkę wzdłuż zbocza o bardzo przyjaznej ekspozycji. Kochać góry, a nie móc po nich chodzić. Odgłosy płaszczy były złowieszcze, po raz kolejny po « ludziach na zboczach » poczułem się nieswojo. Około godziny do momentu wkomponowania się w śpiwory spytałem Ryśka, czy czasem nie czuwa... Odpowiedział, że jeszcze nie zasnął, nie brzmiał bynajmniej jakby w ogóle planował. Na zewnątrz świat otulała łuna zachodzącego słońca.]


5 – Niedziela - Dzisiaj zamierzamy dojść do Finse - najwyżej położonej stacji kolejowej na północy Europy. Piękna pogoda, po 2 godzinnej rozgrzewce dało się bez koszulki chodzić, nawet mi przedziałek na łbie spaliło. Ten dzień mijał spokojnie, więc nareszcie można się skupić na opisaniu widoków.

Krajobraz był polodwcowy, przez cała drogą nie spotkaliśmy ni drzewa, ni krzewu. Z cienkiej warstwy gleby, która pokrywała skały czasami wyrastała trawa, lecz przeważnie była to warstwa porostów. Te porosty i mchy tworzyło coś przypominającego gąbkę, gdy to namokło to stąpając po nich w butach o cienkich podeszwach możemy być pewni, że przemokną; nawet jak padało przedwczoraj. Ale taka fauna ma swoje plusy - przypomina materac gdy się na niej śpi.

[Przypominam o karłowatej wierzbie, którą napotkaliśmy kilka dni później. Wspólnym stanowiskiem uznaliśmy następnie, iż to prowokacja.]

Magii miejsca dodawały ogromne kamienie,które stały na krawędziach jakby wbrew prawom fizyki (pewnie od tysięcy lat). Śmialiśmy się, że Norwegowie, z tego zbytku, ogromny park rozrywki se przygotowali... Wszędzie wokół mniejsze lub większe jeziora, z wodą czystą i najsmaczniejszą jaką piłem. Przez całą drogę przechodziło się z jednej doliny w drugą. Za każdym razem gdy wychodziło się na jakiś brzeg, przytłaczała... pustka. Napawająca respektem przestrzeń, mimo swej pozornej monotonii zawsze przytłaczająca swoją wielkością (zdecydowanie odradzam osobom z agorafobią). Miejsce było dzikie i nie zbezczeszczone przez cywilizację. Ludzie których się spotykało na szlaku zawsze byli nastawieni życzliwe, a było ich mało :)

[Owszem, jest to wielki park rozrywki. Nasza teoria wyjaśniała nie tylko, kto był tanią siłą roboczą budującą płaskowyż lecz także skąd wzięły się Karpaty...]

https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 7668902962

Po paru przełęczach udało nam się w końcu zobaczyć Finse - było jeszcze maleńkie z tej odległości. Parę domków, idealnie zlewało się z górami przez swoje pokryte darnią dachy, centrum wioski stanowił hotel, schronisko i stacja kolejowa. Pobliskie jezioro służy do ski-kiteingu zimą. Można powiedzieć, że zaczęło się robić tłoczno na szlaku...

[...co w tym wypadku oznacz bodajże 12 osób, w okolicach Finse ilość ta niebotycznie wzrosła do około 20. Samo Finse przywodziło na myśl małe portowe miasteczka północnej Norwegii, tudzież karłowate mieściny Dzikiego Zachodu. Rozmarzony, oczyma wyobraźni widziałem pędzącą ku nam dr Queen ( ?!)... z wieprzowym udźcem.]

https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 5646046098
https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 0918752978

Zmienił się krajobraz - mniej kamieni, "porządna" trawa. Zimna bryza od lodowca miała mniejszy wpływ niż słońce w południe - dało się chodzić bez koszulki... W schronisku spotkaliśmy norweską rodzinę -chcieli przejść przez lodowiec, ale były pęknięcia więc musieli wrócić, bo nie mieli sprzętu- udało nam się od nich kupić 3 dniowy chleb za 5 złotych (świeży 30 i trudno go dostać tam, bo nie ma sklepu). Szybka toaleta przy kranie znajdującym się w schowku na bagaże w schronisku. Idziemy dalej.

Pierwszy raz udało nam się zabłądzić, jest tylko jeden kolor szlaku, i akurat było rozwidlenie... Nic strasznego, podeszliśmy tylko bliżej lodowca. Powrót na szlak na przełaj, małe pagórki, trawa, rzadkie spore głazy, mistycznie.

https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 5559096450

Pod wieczór znaleźliśmy miejsce na rozbicie namiotu, ślady po ognisku i ściana z kamieni sugerowała, że nie tylko nam się spodobała miejscówka i... że mimo tego że to kotlinka to wieje. Nauczeni ostatnia nocą szczodrze dociążyliśmy płaszcze przeciweśnieżne; w efekcie dostaliśmy coś na kształt fortecy, a nie namiot.

https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 0076949426

[Mur otulał namiot z każdej możliwej strony... poza tą, z której w górę piął się lodowiec. Wiatr rozbijający się o skalne załamania, tudzież głaszczący płaską powierzchnię masywu lodowcowego szeptał, że to może być najchłodniejsza noc. Ten właśnie wiatr o to zadbał.]


6 – Poniedziałek - Zmiana pogody, zimno, gęsta mgła, deszcze pada prawie poziomo; przed nami przeprawa przez kawałek lodowca. Zczailiśmy, że można Maryjowym poncho plecak okryć - substytut kondona. Ja też swoim już obwiązuję plecak zamiast go okrywać - nareszcie nie podwiewa więc widzę gdzie idę; goretex na torsie będzie musiał wytrzymać. Po godzinie szybkiego marszu się robi ciepło (polarek + bluza + gore + 20 kg na plecach; wczoraj chodziłem bez koszulki...)

Mijamy pierwszy jęzor z lewej strony, malowniczo schodzi on do małego stawku na dole; w zasadzie część jęzora znajduje się w owym stawku sporo to mówi o temperaturze jego wody.

https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 4253484242

Dochodzimy do następnego jęzora - urywa się szlak - mgła. Zdejmujemy plecaki, szukamy szlaku; nic. Górą się nie da go obejść bo stromo, próbujemy dołem. Nie ma szlaku, jest jezioro, pod wodą śnieg. Wracamy, zdejmuję plecak, próbuje przejść jęzorem, ślisko jak cholera, świadomość, że jakbym zjechał to ląduje w wodzie w jeziorze na dole (o ile nie zejdę na zawał przy tej wodzie, to mi buty przemokną i będzie niekomfortowo; zresztą i tak nie były do końca suche od 3 dni). Zatrzymuje się na środku jęzora, mgła była tak gęsta, że nie było widać żadnego z końców, ni szczytu, ni nawet stawu na dole. Wyglądało to na jebną ślizgawkę w dół, bez końca jak w bajce... Idę dalej jest szlak po drugiej stronie. Przednio! Teraz to samo tylko z plecakami. Następnym razem biorę raki, albo chociaż czekan... Trochę stresu i jesteśmy na drugiej stronie.

[Trzeba przyznać, że był to bardzo istotny moment podczas wyprawy. Pierwszy z jęzorów udało się nam ominąć, zanim jednak to zrobiliśmy, pojawiła się opcja pokonania go w najbardziej oczywisty sposób... Powierzchnia była zatrważająco śliska, gołoledź, krok, poślizg, zjazd do jeziora... Szczęśliwie to jezioro znajdowało się relatywnie nisko... Udało się jednak uniknąć przeprawy, ominęliśmy pierwszy z jęzorów. Miejsce, w którym straciliśmy szlak było znacznie bardziej niebezpieczne, przynajmniej pozornie. Uroku chwili dodawała mgła, która uniemożliwiała dostrzeżenie szerokości (dla nas długości ) jęzora. « Ścieżka » niknęła w mlecznej zupie poranka.]

Widok w dół ze środka jęzora:
https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 4650633234

Następny kawałek jęzora był krótszy, a i mgła się przerzedziła. Znowu krajobraz się zmienił; więcej skał, bardziej stromo, znowu nie ma trawy. Dochodzimy do jeziorek, a przed nimi jakieś czarne skały, chyba naniesione z góry; wyglądało to jakby z innego świata; jeszcze ktoś poukładał na nich wzorki z białego kamienia. Widok pasujący do jakiegoś psychodelicznego horroru; w naszej sytuacji tylko ciekawy.

https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 4943005490
https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 9534389266

[Trafiliśmy do ogromnej rozpadliny. Było to coś na kształt kaskad, z których lodowiec wypuszczał wodę w niższe rejony Hardangervidda. Pierwszy większy jar, otaczające nas z każdej strony monumentalne szczyty, szlak wiódł brzegiem jeziora. Wdrapaliśmy się na jedną ze skał, przystanek na jednym z głazów... Papieros, herbata z rumem, gdzieś po drugiej stronie jeziora wędrowało stado owiec. Refleksja... Kolejny odcinek to dość drastyczna zmiana wysokości, schodzimy z wyżynnnego pierścienia okalającego Hardangerjokulen w nizinne partie Hardangervidda. Kolejna przeprawa przez przez strumień bez mostu... Sandały, ścieżka bez wyjścia... Woda. Niebawem po raz kolejny miejsce to uraczy nas swoim majestatem. Po prawej stronie mijaliśmy gigantyczne jęzory, woda tryskała z nich ku jeziorom w ogromnych wodospadach, których szum z tej odległości wydawał się nieco groteskowy. Niedługo później surowy krajobraz ustąpił miejsca rajowi... Kanaan, bo tak nazwaliśmy miejsce to punkt zborny spływów z tej strony lodowca. Miękkie i żywe podłoże przeplatało się z bagnami, całe połacie gruntu usłane były siecią strumieni.]

https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 2511528354
https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 5430365474
https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 9593855106

Kanaan:
https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 0247203426
https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 1251613698
https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 3210579570

https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 6330935266

Idziemy dalej, pada coraz mocniej, trafiamy pierwsze drzewo - mała powyginana brzózka rośnie koślawo nad stawem; pięknie się prezentuje. Kawałek za nią decydujemy się rozbić, jest już późno a pada coraz bardziej, kiepska miejscówka - bez legendy. Maryj nie chce kolacji "nie ma apetytu". Nie umiemy już patrzeć na te zupki.

https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 6408037490
[Dlatego też wsuwamy salami !]


7 – Wtorek - Wstajemy, pada, nie ma jak zrobić śniadania, jest kiepsko, ruszamy. Dochodzimy do schroniska po godzinie. 25 zł za wejście - nie bardzo. Polar, bluza, kurka, trzęsiemy się z zimna. Maryj ma kryzys. Pytamy typa przy schronisku czy można pić wodę z tego jeziora obok; nie rozumie pytania; mówimy, że może zanieczyszczona, typ zaczyna się śmiać - nie jest :)

[Maryj ma kryzys, po raz pierwszy czułem brak energii wynikający z niewyrabiania dziennej normy kalorycznej. Do tego przenikający chłód. W pewnym momencie czułem, że jestem na łasce wiatru. To on pchał mnie naprzód lub hamował. W tym czasie wysuwałem się naprzód. Wiedziałem, że każda moja słabość zaowocuje wybiciem z rytmy Ryśka, dlatego wolałem... kląć przodem.]

Dużo wegety - dużo soli , kasza pszenna, zupka chińska najbardziej zbliżona do rosołu, więcej wegety. Sól, osmoza te sprawy, rezurekcja...

[« -Kolego, Ty wiesz, że w normalnych warunkach byś tego nie tknął ?

-Słabo.

-...ale teraz smakuje jak rosół »]

https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 9256786386

Dochodzimy do drogi, zachodzimy do przydrożnej knajpki, korzystamy z kranu (to było przyjemne). Wyżydzamy się na małe pivo na dwóch. Siedzimy ponad godzinę żeby się rozgrzać, parszywa pogoda na zewnątrz. Koło 17 wychodzimy, tym razem na ten właściwy płaskowyż.

[Rysiek ma w tym momencie na myśli partię Hardangervidda położoną na południe od drogi krajowej nr 7.]

https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 0213136674

Jest inaczej, bardziej czerwona roślinność,nawet jakieś krzaki się zdarzają, jeszcze więcej przestrzeni i ... płasko. Mijamy jakieś ruinki; malownicze. Nie chce się uwierzyć, że ktoś na takie zadupie prowadził drogę (żwirowa, ale zawsze); parę domów, z masztami i flagami na amerykańską modłę. Ale generalnie pusto i dziko. Zimno, wieje, rozbijamy się.

https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 7837556626

[Rozbijamy namiot na równinie, wiatr wył niemiłosiernie, niepokojąco zaganiał w naszym kierunku burzowe chmury. Szybkie przygotowania noclegu przy wtórze tegoż wiatru i jakiegoś skamlącego pośród ogromnych przestrzeni ptaka. Na chwile przed nastaniem nocy chmury obnażają na horyzoncie krwisto-czerwone słońce. Płaskie wzgórza zaczynają żyć...]


8 – Środa - W niedziele samolot postanawiamy zrobić tylko małe kółeczko (na południu) i wracać. Krajobraz po tej stronie drogi krajobraz monotonny, jednak miejsce dalej przytłacza swoją potęgą i wielkością. Po drobnych problemach nawigacyjnych lądujemy w innym schronisku/knajpie przy głównej drodze. Cholernie zimno, poziomy deszcz, sandały na nogach, bo buty to stawik. Wchodzimy, prosimy o prysznic, 20zł/os - niech Ci będzie. Po pół godziny na dole (prysznic, ogolić się, zęby, ogrzać ciepłą wodą) babka schodzi i spuszcza nam o*[...], że za długo.

Rozsiadamy się na górze, próbujemy, przeczekać pogodę, przesuszyć włosy. Po 15 minutach właścicielka nas wyrzuca (gdyby za każde obelgę, która wypowiedzieliśmy w jej kierunku dostawała by szczał w mordę, to by wyglądało gorzej niż Gołota za czasów jak jeszcze 12 rund wytrzymywał).

[Rozumiem, że « dobrze by było » zakupić choćby kawę, ale poniekąd zakupiliśmy... kąpiel. Nie rozumiem jak w kraju o tak socjalnym profilu można spotkać kapo.]

Pada deszcz, ludzie nieskorzy do zatrzymywania się bo my mokrzy, morale bliskie zeru; nie wiemy co robić. W końcu zatrzymuje się jakiś Holender. Podwozi nas aż do Geilo; pracuje tutaj przy kolei; szybko znajdujemy wspólny temat - motocykle. Na koniec pyta się nas czy mamy polską walutę, papierową - najmniejszy nominał. Zdezorientowani mówimy, że nie mamy dychy, mamy dwie. Bo on kolekcjonuje i zapłaci w euro...

W Geilo kupujemy banany i batonik na dwóch, przednio. Pogoda dalej zła, trzeba wyjść za miasto i złapać stopa. Mija ponad godzina. Pada, zimno ludzie się nie zatrzymują, jest już ciemno czyli będzie tylko gorzej. Napięta atmosfera nie wiemy czy się rozbijać i wtedy....

[...rozpoczyna się tzw. epoka dresów. Ja w czarnym, Ryszard w błękitnym, do kompletu sandały, wielkie plecaki i nienawiść wypisana na twarzach. Uczucia, jakie budziliśmy musiały mieć niewiele wspólnego z zaufaniem. Moim zdaniem Rysiek prezentował się niczym dorodny Czeczen, boję się tym samym pokusić o refleksję nad własną prezencją. Pojawiają się insynuacje, iż kierowcy jadą drogą krajową w kierunku Oslo tylko dlatego, by... się móc dla nas nie zatrzymać. Punktem zwrotnym jest moment, gdy zaczynam w to wierzyć. Dokładnie wtedy...]

...zatrzymuje się czerwone volvo po drugiej stronie ulicy. On, Brunet, o śniadej karnacji, ona wygląda na Słowiankę. Zmierzają do Oslo i podwiozą nas ponad 200 km. Kolejny raz podczas tej wyprawy, z depresji wskakujemy na orgazmiczny entuzjazm. Wsiadamy.

https://picasaweb.google.com/1017603914 ... 1093467314

On pracuje na uniwersytecie w Sydney jako techniczny, ona Rosjanka o polskich korzeniach z Petersbura. Przed nami udają rodzeństwo; ale wiadomo o co chodzi. Laska się do mnie przystawia, zagaduje, maca; on nie reaguje. Widać, że typ płaci za wszystko, to on wynajął samochód. Niezręcznie. Szukają kampingu żeby się kimnąć, kiepsko im idzie.

[Lekko spięty Rysiek to kontrast dla ubawionego Maryja. Ogląda to przedstawienie, a oczyma wyobraźni jest już znacznie dalej na osi czasu... Dokładnie w miejscu, w którym parze udaje się nas przekonać do wspólnego noclegu w wynajętym domku, Australijczyk zasypia, a wulgarna Rosjanka o ogromnych łydkach, którymi oplata swe ofiary, pozbawia Ryszarda resztek niewinności...]

Koło północy, 30 km od Oslo w końcu coś znajdują - domek kampingowy z 5 łóżkami. Zatroskana Anka pyta co z nami, pat. "My jesteśmy ludźmi lasu - bo taki jest profil wyprawy idziemy szukać miejsc, by się rozbić". Przychodzi David (płacił). Anka do niego, że jeszcze dzisiaj nie piła piva, on, że jej kupi na stacji, ona że chce do baru. Jadą do Oslo; my z nimi :D Wysiadamy, jest druga, oni do baru, my spieprzamy gdzie popadnie bo niezręcznie.

[Pożegnalna fota, ucieczka... i pytanie skierowane do taksówkarzy w centrum Miasta Światła : « Przepraszamy, czy jest tu gdzieś jakiś las ? » ]

Środek nocy, Oslo, sandały, dres i plecaki. Idziemy przez miasto, środek tygodnia wszyscy nawaleni jak bezbożne niedźwiedzie.. Dochodzimy do jakiegoś parku skoszona trawka, miło. Podbija do nas nawalona nastolatka (15 lat może; 2 koleżanki w tymże wieku toczą się za nią); skąd jesteśmy? co tu robimy? Itd. Mówimy, że chyba się będziemy rozbijać w tym parku, ona że chyba nie wolno... bo to park królewski; ale że nie może nas kimnąć i musi już iść. Wchodzimy zdezorientowani do parku, a tam faktycznie jebitny pałac, ze strażnikami na angielską modłę.

[Niepokój budziły już nienagannie przystrzyżone trawniki i... drzewa. Proszę sobie wyobrazić, droga audiencjo, dwóch mężczyzn w dresach na modłę czeczeńską w pięknym parku na modłę angielską.]

Znowu dół, zmęczeni, przemarznięci, środek miasta jest dla nas dużo gorszy niż pusta przestrzeń. Morale niskie, kłócimy się. Udało mi się wyperswadować Maryjowi żeby iść w kierunku dworca, pewnie będzie jakaś bocznica i kawałek miejsca. Błądzimy ponad godzinię koło torów. Jedyne godne miejsce to kawałem trawy prze cmentarzu (znajdującego się naprzeciw psychiatryka). Decydujemy się na kawałek parku, który mijaliśmy po drodze.

[Nie rozumiem, o co chodzi z tymi kłótniami. Napięcie to jeszcze nie kłótnia. Potrzebowałem odpoczynku, czułem, że nadchodzi choroba, nie mogłem sobie wyobrazić najbliższych dni pośród wysokiej gorączki, kataru i kaszlu. Do tego snujące się po ulicach murzyńskie prostytutki z ich monotonną mantrą : « Come... come ! » wypowiadaną przy każdym narożniku. Jak dla mnie najniższy punkt wyprawy jeśli chodzi o morale. Utrata aparatu, pokrowca i nieustanne deszcze na pewno nie sprzyjały dobrej atmosferze, to jednak wydarzyło się, gdy przyświecał nam cel - Hardangervidda. W tym wypadku należało jakoś przewegetować do odlotu.]


9 – Czwartek - Po 3-4 godzinach snu budzi nas ochroniarz. Tłumaczymy mu, że my tylko na chwilę, bo noc bo zimno. On na to, że wie bo nas widział jak się rozbijaliśmy, ale jest rano i musimy się już zbierać - Sytuacja dokładnie jak orzeka norweskie prawo. Dziękujemy za wyrozumiałość i odchodzimy.

Poszliśmy na dworzec zostawiliśmy plecaki w przechowalni, wymienili trochę pieniędzy i zjedli ciepłe mięso w McDonaldzie. Pochodziliśmy trochę po Oslo - ładne, nowe miasto, ale chyba trochę za słodkie. Cukierkowate kolory; nie do końca odpowiadają nordyckiemu archetypowi.

[Nie nadużywaj słowa « mięso ». Miasto w istocie słodkie, ocieka dobrobytem i drażniącym zmysły porządkiem.]

Decydujemy się jechać w kierunku lotniska, godzina marszu na obrzeża miasta (mijaliśmy polski konsulat). Ruch jak cholera na wylotowej, na autostradę nie można wyjść, bez perspektyw. Zagadujemy ludzi na pobliskiej stacji benzynowej, kiepsko idzie, napięta atmosfera.

[Zdecydowanie napięta. To chyba jedyny tak jaskrawy punkt, kiedy to ja złapałem wszystko za przegub i szarpałem do utraty sił. Napastliwość i pretensjonalność popłaciła...]

W końcu jakaś kobieta zgadza się nas podrzucić kawałek - miła Norweszka o skandynawskiej urodzie. Korek był więc trochę pogadaliśmy, opowiedzieliśmy jej cała historię wyprawy, mówimy że nawet jak ktoś nas na stopa brał to rzadko kiedy był to Norweg; riposta: "Bo w Norwegii jest taka zasada, że kto się ceni ten ma samochód"... Mówimy, że mamy jeszcze sporo bakalii, może się poczęstuje, co może zobaczyć w Polsce (Wieliczka!), jaką radość sprawia po czymś takim czisik w MacDonaldzie. Ona mówi, że jak Norweg się chce tanio pożywić to idzie do Ikei, więc wyrzuca nas pod Ikeą i daję 200 koron na jedzenie (100zł). Próbowałem odmówić - nie wyszło. Niech uroda owej Pani nie przeminie, a jej dzieci mają jej charakter!

W Ikei najedliśmy się hot-dogami (5 koron/sztuka) i kolą. Sporo zostało. Dobry biznes. Nie dało się wyjść na drogę przed marketem. Maryj miał markera, a na ziemi był karton. Próbowaliśmy napisać nazwę miasta na nim, lecz małżeństwo jakieś podeszło już przy pierwszej literze :)

Mężczyzna, Norweg- twierdził, że pracuje w marketingu w Londynie, ale jego angielski był gorszy od większości Norwegów. Dziwne. Nie mniej wjechaliśmy z nim samochodem do Drammen, zrobili nam wycieczkę krajoznawczą. Najbardziej zadowolona z motywu, była psinka na tylnim siedzeniu - lubiło być głaskane bydle... Chcieli być jeszcze bardziej mili i podrzucić nas na wylotówkę i pokazać tunele (pieprzone szejki nawet ronda w tunelach mają). Skończyło się jak motyw z ojcem Nataszy ;)

[Mowa o miejscowości Drammen, znanej z połowu łososia i rozmaitych dyscyplin sportu. Także Ci ludzie, chcąc być miłymi, zaoferowali nam podróż, której później nieco żałowali. Niezręczna cisza i napięcie, które towarzyszyły nam w samochodzie na chwilę przed końcem podróży nieco zepsuły pierwsze dobre wrażenie.]

Klasycznie nie było miejsca do nawrócenia, więc paręnaście kilometrów dalej ( :) ) wyrzucili nas przy małym zajeździe. Byliśmy niepocieszeni, bo nikt się tam nie zatrzymywał.... wyglądało to kiepsko. Jeszcze nie zdążyliśmy wyciągnąć naszego kartonu z napisem Snadefjord gdy zatrzymało się małżeństwo Łotyszów (pracowali przy pomidorach). Nie umieli po angielsku, ale za to poznaliśmy łotewski folk.

Wyrzucili nas parę km od Sandefjord. Spacerek do miasta i znowu deszcz. Chcieliśmy się rozbić na wybrzeżu, z mapki wynikało, że w pobliżu znajduję się centrum informacji turystycznej... A przed nim znajdowała się urocza altanka, idealnie na deszczową pogodę :) Obok centrum był wielki budynek, a w nim próba chóru... żeńskiego. Załatwiliśmy co mieliśmy z Nordkami w centrum, mapki dyrektywy itd. Czekaliśmy, przy błogim głosie niewiast, aż minie deszcz i uwodzicielskie syreny opuszczą swe schronienie. Próba skończyła się dość szybko, ale gdy wyszły z budynku zapanowała dość geriatryczna atmosfera ;/ Trudno idziemy dalej, ciemno już.

Otarcia na stopach i ogólne zmęczenie dość skutecznie obniżały morale. Droga, którą szliśmy wydawała się totalnym zadupiem, więc stwierdziliśmy, że można się rozbić obok niej....


10 – Piątek - ...wydawała się; była to droga do szkoły. O 7 rano dostałem kamieniem po plecach uprzednio słysząc jak przechodzi on przez tropik mojego drogiego namiotu. Szczeniaków już nie było gdy udało mi się wygramolić. Po tym "przyjemnym" akcencie zdecydowaliśmy się na powrót na obrzeża. Znaleźliśmy starą szopę przy polnej drodze, jakieś 5-10 km od lotniska. Poprosiliśmy o wodę tubylców - mili byli.

[Kilka wartych uwagi szczegółów. Po pierwsze, wybrzeże znajdowało się praktycznie « o rzut kamieniem » od miejsca, w którym się rozbilśmy. Zdaliśmy sobie z tego sprawę dopiero rano. Po drugie, jak zareagowalibyście będąc na miejscu tych zmierzających do szkoły dzieci ? Jedno z was rzuca kamieniem, a po chwili z namiotu wyłaniają się dwie obskurne postaci z okrzykami : « Ku*wa, napie*dolić Ci ? ». Dzieci uciekły - nieporozumienie - zapewne gdyby mogły nas zrozumieć, chętnie poddałyby się kojącemu brzemieniu kary. Dla mnie najcięższa noc. Soczysty koszmar, ściiga mnie jakieś do końca nieokreślone stworzenie. Wyje w opętańczy sposób. Budzę się zlany potem, po czym... znów słyszę ten skowyt. Zwierzę. Po porannej akcji z małolatami miałem jednak irracjonalne przeświadczenie, że kamień nie był ich pierwszym wobec nas dowcipem.]

Znowu wyszło słońce, co dało szansę na wysuszenie ubrań jak należy, dzień minął spokojnie, wręcz leniwie.


11 - Sobota - Kolejny spokojny dzień. Maryj poszedł po wodę do tych samych tubylców, wraca i mówi, że gruba impreza tam, zjazd rodzinny czy ki grzyb. Wodę dali, dobrze jest.

Koło południa pakujemy się i idziemy na lotnisko. Przechodzimy koło tamtego domu, parę czarnoskórych rapuje na minie scenie, wyjeżdża z niego samochód, nie machamy bo blisko do celu. Auto i tak się zatrzymuje, kobieta pyta gdzie nas rzucić, odpowiadamy że na lotnisko, ona że trochę nie tam jedzie ale kawałek może nas wziąć. Wchodzimy.

Opowiada nam o Jezusie i o tym jak zobaczyła jego światło, że ta impreza to jest dla tych co także odnaleźli go w swoim sercu, a wcześniej ich życie się nie układało i mieli problemy z prawem, i używkami. Zaprasza nas na nią. Przypomniało mi się, że koło kilometra w drugą stronę mijaliśmy "Jechowa community center"- dziękujemy za imprezę.

Wysadziła nas na stacji kolejowej (airport) i mówi, że stąd jeżdżą busy prosto na lotnisko. Wolimy iść z buta, jest spokojnie wręcz nostalgicznie. Wieczorem poszliśmy do pobliskiego marketu wydać resztę koron. Chleb, jakaś sałatka i ... Łosoś, wędzony płat łososia ze skórą, gruby na 2 cale. Rozbiliśmy się na ławce przed marketem z zakupami i termosem herbaty. Nożem motylkowym pokroiliśmy łososia w plastry i niczym barbarzyńcy zdzieraliśmy zębami kawałki mięsa ze skóry, łuski na brodzie...

[Dokładnie tak to wyglądało :D ]

Ten widok musiał być dość przejmujący, bo w pewnym momencie przychodzi do nas jakaś babcia, kładzie na stół paczkę ciastek, dwa ciepłe kotlety oraz dwa jogurty w kartonie - takie po pół litra. Odwraca się i odchodzi bez słowa. Dziękujemy po angielsku, mam nadzieję, że zrozumiała. Miła odmiana po tych szczeniakach. Za resztę kasy kupiliśmy na szybcika po plastrze łososia do domu. Powrót do namiotu, sen.

Rozbijamy namiot w lesie pod lotniskiem, ostatni zachód norweskiego słońca, pada bateria w aparacie na dobre... Spokój.

12 - Niedziela - Idziemy na lotnisko jesteśmy tam sporo przed czasem po drodze robimy jeszcze śniadanie, próbujemy kartusz wyczerpać, nie udało się. Jeden wystarczył na tyle dni na 2 osoby.
Na odprawie spotkaliśmy jeszcze małżeństwo z Polski - tych samych z którymi śmialiśmy się w Wrocławiu, z tego że busa parkują przy cysternie z paliwem.

Lądujemy we Wrocku, bus na PKP; tam podbija menel i prosi o fajkę:
« S*ierdalaj »- słyszy w odpowiedzi, po czym się ewakuuje. Nie lubimy ludzi.


W tym miejscu chciałem podziękować wszystkim tym, którzy przyczynili się do tej wyprawy. Przede wszystkim Maryjowi - dzięki za wysokie 11 dni. Było ciężko, tak jak być miało. Dzięki za koordynaty, pomysł i oprawę logistyczną, wyszło tak, że wszystko było na Twojej głowie. Ja ogarnę następną. JESZCZE TAM K*RWA WRÓCIMY!
Dzięki Marcelowi, jego relacja na forum była dla nas podręcznikiem, dzięki za te kilka meili i dobre rady. Przez takich ludzi jak Ty słowo Hiker budzi szacunek.
Ostatnio zmieniony 01 mar 2011, 22:46 przez Nosfi, łącznie zmieniany 2 razy.
Awatar użytkownika
Dragonfly
Posty: 313
Rejestracja: 06 wrz 2010, 20:53
Lokalizacja: Mazowsze
Tytuł użytkownika: Sceptyk
Płeć:

Post autor: Dragonfly »

Zaczynam powoli tęsknić za tym krajobrazem... :-)
Odszedł Jon Lord, jeden z największych herosów rocka, mistrz organów Hammonda. Ku pamięci - http://tinyurl.com/yzbkwyk
Mistyk wystygł, wynik - cynik...
Awatar użytkownika
thrackan
Posty: 911
Rejestracja: 16 cze 2009, 03:38
Lokalizacja: Warszawa
Gadu Gadu: 2123627
Tytuł użytkownika: Manufaktura strużyn
Płeć:
Kontakt:

Post autor: thrackan »

Damn, zapisałem sobie obecną wersję, bo bardzo mi się podoba i uważam ten styl relacji za porywający. Świetna robota.

A co do do opisywanego przez Was dywanu z porostów - te wyglądające jak maleńkie krzaczki ( http://www.lichenology.info/doc/images/CLRA411.jpg ), były awaryjnym pożywieniem ludów tych ziem. A sięgając po bardziej aktualny przykład - żywili się nimi norwescy komandosi sabotujący fabrykę ciężkiej wody w Telemark.
Bartosz
Posty: 85
Rejestracja: 27 sie 2007, 19:25
Lokalizacja: Olsztyn
Płeć:

Post autor: Bartosz »

Norwegia - nic dodać, nic ująć (Oslo nocą wspominam bardzo podobnie) :)

Gratuluję wyprawy i zapraszam do Jotunheimen w tym roku :mrgreen:
daję 100 koron na jedzenie (200zł).
50zł.
Awatar użytkownika
Michal N
Posty: 1186
Rejestracja: 16 lut 2009, 21:47
Lokalizacja: Warszawa-Mokotów
Gadu Gadu: 9361862
Tytuł użytkownika: Metyl Podgrzybek
Płeć:

Post autor: Michal N »

Nosfi, za......ście się czytało, szczególnie po kilku bro ;-) Gratuluje wyprawy :-)
Obrazek
Awatar użytkownika
Nosfi
Posty: 7
Rejestracja: 27 lut 2011, 19:39
Lokalizacja: Paris
Gadu Gadu: 7690942
Tytuł użytkownika: Nosfi
Płeć:

Post autor: Nosfi »

Dzięki za ciepłe słowa chłopacy!
50zł.
200 koron (100 zł) - miało być; już zmieniam. Dodałem zdjęcie bonus przy historii czerwonego Volvo.
Awatar użytkownika
birken1
Posty: 832
Rejestracja: 11 sty 2010, 18:59
Lokalizacja: Świętokrzyskie
Płeć:

Post autor: birken1 »

Kurde zazdroszczę wyprawy. A czyta się świetnie tylko pogubiłem się w jednym miejscu... w jaki sposób dokładnie straciłeś aparat?
Awatar użytkownika
Michal N
Posty: 1186
Rejestracja: 16 lut 2009, 21:47
Lokalizacja: Warszawa-Mokotów
Gadu Gadu: 9361862
Tytuł użytkownika: Metyl Podgrzybek
Płeć:

Post autor: Michal N »

birken1 pisze:A czyta się świetnie tylko pogubiłem się w jednym miejscu... w jaki sposób dokładnie straciłeś aparat?
Właśnie, był bym zapomniał, dobre pytanie ;-) To Maryj stracił?
Pewnie się gdzieś spie..... do wody albo przehandlowali za podwózkę :mrgreen:

Edyta: jakiś stary Norweg z auta przesiąkniętego dymem zajumał.
Obrazek
Awatar użytkownika
Nosfi
Posty: 7
Rejestracja: 27 lut 2011, 19:39
Lokalizacja: Paris
Gadu Gadu: 7690942
Tytuł użytkownika: Nosfi
Płeć:

Post autor: Nosfi »

Maryja aparat, Maryj stracił. Został albo na drodze jak nas babko do Geilo brała ablo u tego Norwega od fajek w aucie. Szkoda, bo to lustrzanka była i zdjęcia by może przedniejsze wyszły.
Swoją drogą cała koncepcja artystyczna zdjęć jest Maryjowa; ma dwie prawe ręce do tego chłop
Awatar użytkownika
Michal N
Posty: 1186
Rejestracja: 16 lut 2009, 21:47
Lokalizacja: Warszawa-Mokotów
Gadu Gadu: 9361862
Tytuł użytkownika: Metyl Podgrzybek
Płeć:

Post autor: Michal N »

Jednym słowem, coś koło 2K poszło się j.... Nie wesoło :evil:
Obrazek
Awatar użytkownika
Dragonfly
Posty: 313
Rejestracja: 06 wrz 2010, 20:53
Lokalizacja: Mazowsze
Tytuł użytkownika: Sceptyk
Płeć:

Post autor: Dragonfly »

Nosfi - styl opowieści nieco karkołomny, ale za to turbodynamika... Świetna relacja ! :-)
Na przyszłość - w Oslo najlepiej sypiać w Vigelandsparken, pod rzeźbami. Nikt się nie czepia...:-) Naprzeciwko cmentarza przy stacji kolejowej to chyba jest dom starców, czy jakiś przytułek a nie psychiatryk... :-) To i tak dobrze rzeście trafili, bo tam, w okolicy stacji to jest dzielnica, gdzie jakoś można nockę przepękać. Gorzej w tych nowych suburbiach - prywatna ochrona, psy, wszystko pogrodzone. Ulica, trawnik, ogrodzenie i tak całymi kilometrami... Skrawka miejsca, żeby usiąść. A do lotniska to z centrum kursuje jakaś szybka kolejka taka, bilety nawet niedrogie są... Co do kosztów wyżywienia - w marketach za żarcie między półkami się nie płaci... We Francji za to Cię wsadzą do aresztu, w Norwayu tylko dziwnie patrzą... :-)

Proponuję Hardangerviddę zimą... :-) Latem, może Rondane ? Normalnie, od kolorów we łebie się kręci ! :-)
Odszedł Jon Lord, jeden z największych herosów rocka, mistrz organów Hammonda. Ku pamięci - http://tinyurl.com/yzbkwyk
Mistyk wystygł, wynik - cynik...
Maryj
Posty: 1
Rejestracja: 01 mar 2011, 13:01
Lokalizacja: Kraków
Gadu Gadu: 1195499
Tytuł użytkownika: Conflagrator
Płeć:

Post autor: Maryj »

Dobry, dobry. :D Parę uwag a propos relacji. Aparat nie był lustrzanką, a cyfrówką średniej klasy, bardziej bolała utrata w tym konkretnym momencie (wyprawa do Nor) niż sama utrata. Co do relacji, myśle, że trzeba by to było lekko przeredagować ( np. moje komenty wrzucić w nawiasy zamiast przedzielać "/", bardziej uregulować kwestię akapitów, poprawić literówy) więc daj znać Rychu, czy byś się pisał to robić, czy ja się mam tym zająć.
Ostatnio zmieniony 01 mar 2011, 22:49 przez Maryj, łącznie zmieniany 2 razy.
"Jedyni ludzie, którzy znają litość, to ci, którzy jej potrzebują."
Bartosz
Posty: 85
Rejestracja: 27 sie 2007, 19:25
Lokalizacja: Olsztyn
Płeć:

Post autor: Bartosz »

Dragonfly pisze:A do lotniska to z centrum kursuje jakaś szybka kolejka taka, bilety nawet niedrogie są...
Zwykłą koleją na trasie lotnisko-centrum 102NOK, ok. 40-50min chyba. Jest jeszcze jakaś linia ekspresowa, ale to już droższa impreza.
Awatar użytkownika
Nosfi
Posty: 7
Rejestracja: 27 lut 2011, 19:39
Lokalizacja: Paris
Gadu Gadu: 7690942
Tytuł użytkownika: Nosfi
Płeć:

Post autor: Nosfi »

Mieliśmy 3 dni na dojście na lotnisko - nie spieszyło się :D Rondane może być dobrą ideą na lato. Póki co West Highland Way jest w planie; zanim zlecą się tam turyści.
A był to psychiatryk: Ekebergveien 1 0192 Oslo, Norge
Ostatnio zmieniony 01 mar 2011, 22:49 przez Nosfi, łącznie zmieniany 1 raz.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Imprezy, wyprawy oraz spacery”