: 06 lut 2010, 15:47
Witajcie Siostry i Bracia leśnego szlaku. Zasiądzcie proszę razem ze mną przy tym wirtualnym ogniu. Czas się ogrzać i zacząć kolejną opowieść o dalekiej północy.
Mały Jastrzębiu dzięki za czareczkę czaju, o Brightgrey Przyjacielu! Napij się ze mną z jednej czarki na znak braterstwa. Valdi Bracie jak tam litewska puszcza? Śniegiem okryta? A wilczyska na pewno pod sioła podchodzą? Ach ile bym dał żeby teraz ruszyć gdzieś z łukiem na łowy.
Tak wszyscy już siedzą czas opowieść rozpocząć. Wolfie 78 dorzuć do ognia a ja zaczynam bajanie.
Tajga była cicha i zimna. Przykryta grubą śnieżną szubą. Trwała milcząca i groźna. Dla zwykłego człowieka to środowisko o tej zimowej porze było nieprzyjazne. Kupcy i osadnicy z europejskiej części Rosji nie zapuszczali się w jej głąb czując prymitywny, atawistyczny lęk przed jej odwiecznym i nieprzemijającym majestatem. Puszcza broniła swych tajemnic za pomącą lodowej głuszy i drapieżnych zwierząt. Śmiałkowie ginęli z głodu i wyczerpania choć to matka szczerze obdarowująca wszelkim dobrem swe dzieci.
Ude już od rana był na szlaku. Jego nie przerażała dzika, śniegiem przykryta tajga. To był jego dom. Od dziecka wychowany w jej mrocznych ostępach znał każdy głos i dźwięk, którym przemawiała ta wieczna puszcza północy do niego. Ude był nieodrodnym synem tej pięknej krainy. Młody bo zaledwie liczący około czternastu wiosen hakaski łowca, syn Bolda z klanu Abba- Abcziaka samotnie przemierzał zimową tajgę już od świtu. Bold też był w tajdze ale chcąc nauczyć syna samodzielności podążył w drugą stronę. Chciał aby młodzik nabrał wprawy i ćwiczył samodzielnie umiejętności potrzebne w czasie walki o przetrwanie w syberyjskiej głuszy. Hakasi śpiewali przy ogniskach pieśni o urodzie swej krainy, o jej pięknie, bogactwie i dzikiej naturze. Nie lękali się tajgi ale kochali ją i czcili zdając sobie sprawę z niebezpieczeństw jakie kryje ta cudowna kraina.
Ude przemierzał zimową tajgę na nartach jednak były to inne narty od tych, które my znamy. Ich wiązania umocowane były do desek w odległości jednej trzeciej od czubków nart. Takie ich zamocowanie ułatwiało manewrowanie między drzewami. Ubrany był w skórzane spodnie i kurtkę z wilczych skór, na głowie miał czapkę zachodzącą na kark uszytą także z wilczych wspaniale wyprawionych skór. Całości jego ubioru dopełniał plecak zamocowany na trójkątnym stelażu do którego dowiązany był sajdak z łukiem i kołczan ze strzałami. Młodzieniec podpierał się w czasie marszu oszczepem a u jego pasa zwisał solidny, krótki nóż. Obok młodego myśliwego biegł wielki szaro-bury pies. Zwierze podążało milcząc z nosem przy śniegu. Jego słuch i węch uzupełniał wyostrzone zmysły młodego Hakasa.
Wędrowali tak samotnie do odległego o dzień drogi drugiego szałasu myśliwskiego Bolda. Tam Ude miał przygotować wszystko na przybycie ojca, który teraz zbierał kapkany zastawione na sobole z drugiej strony swojego rewiru łowieckiego. Za skóry soboli upolowanych tej zimy mieli zakupić wiele potrzebnych w tajdze przedmiotów.
Ude marzył o nowych hakach wędkarskich i jedwabnej mocnej lince do wędki oraz nowym krzesiwie. Chciał także w tajemnicy przed ojcem nabyć dla niego nowy grot do oszczepu i ofiarowując go Boldowi pokazać swoją dorosłość. Liczył, że uda mu się spełnić te chłopięce marzenia ponieważ w tym sezonie Bold pozwolił mu założyć własną linię kapkanów. Z tego powodu Ude był bardzo dumny i czuł się bardzo dorosły.
Ude szedł pewnie po przez zimową krainę. Tysiące myśli kłębiło się w młodej głowie. Chłopiec cieszył się mroźnym dniem. Zimowa tajga urzekała go swym groźnym majestatem. Co pewien czas Ude zatrzymywał się i wpatrzony w przepiękne krajobrazy zapadał w pewien rodzaj zadumy. Drzewa okryte śnieżnym całunem w wyobraźni chłopca przybierały postać mroźnych duchów tajgi a innym razem jeźdźców pędzących po stepie. Tajga milczała nawet lekki powiew wiatru nie zakłócał ciszy tego mroźnego dnia. Ude przecinał co pewien czas ścieżki tropów zwierząt. Raz to były tropy łosia innym razem marala. Z przyzwyczajenia chłopiec zatrzymywał się na chwilę nad każdym napotkanym tropem i oglądał go. Po czym cicho prawie szeptem zwracał się do swojego psa jak do przyjaciela – Widzisz, tu przechodził łoś. To stary trop. Zapolowali byśmy na niego Czung.
Pies za każdym razem spoglądał w oczy pana i na znak zrozumienia czy też przywiązania do swojego młodego pana machał ogonem.
Nagle pies skamieniał w pół kroku. I odwrócił się w stronę nie dalekiego jaru. Ude błyskawicznie wysunął buty z wiązań nart i zrzucił plecak. Był gotowy do odparcia nieznanego wroga. Młody łowca nic nie słyszał i nie widział. Zdał się na zmysły psa. Mocniej oburącz ścisnął drzewce oszczepu w oczekiwaniu na atak. Serce biło mu mocno z nerwowego podniecenia i lęku. Oczekiwał drapieżnego zwierza lub co było mało prawdopodobne innego człowieka.
Ude stał tak chwilę aż do jego uszu dobiegł dziwnie znany choć niewyraźny pomruk. Na ten dźwięk sierść na grzbiecie Czunga zjeżyła się i pies obnażył kły. Jednak nie ruszył do ataku. Czekał co każe zrobić mu jego pan.
Ude drgnął, spojrzał na psa i ledwo słyszalnym szeptem powiedział do psa – to rosomak, jest bardzo zły. Ciekaw jestem co knuje ten leśny zbój? Sprawdzimy to piesku?
Czung w odpowiedzi lekko zamerdał ogonem choć sierść na jego grzbiecie podniosła się jeszcze bardziej.
Ude od wiązał od plecaka łubie z łukiem i kołczan ze strzałami. Z pod czapki wyciągnął cięciwę. Przetrzymywał ją tam aby nie zamarzła ani nie zawilgła. Ten sposób przechowywania cięciwy pokazał mu jego ojciec Bold. Cięciwa tak przechowywana zawsze była elastyczna i gotowa do użycia. Ude sprawnie założył ją na łuk. Przełożył pas kołczanu przez pierś, ujął oszczep w prawą rękę a łuk w lewą bardzo powoli ruszył w stronę parowu. Po paru krokach zatrzymał się i wyrwał parę włosów z kurtki. Rzucił je na wiatr. Włosy uniesione lekkim powiewem uniosły się i poszybowały w przeciwna stronę do kierunku marszu młodego hakaskiego łowcy. Ude uśmiechnął się leciutko. Ruszył dalej we wcześniej obranym kierunku. Poruszał się bardzo powoli. Stawiając stopę za stopą szedł w stronę krawędzi stoku. Latem w tym wąwozem płynął strumień teraz zamarznięty milczał.
Ude z każdym krokiem zbliżał się do celu. Kiedy był już blisko słyszał wyraźnie awanturę zwierząt jaka miała miejsce na dnie parowu. Czung powoli szedł na przygiętych łapach obok Ude. Co pewien czas nerwowo unosząc wargi, które odsłaniały potężne śnieżnobiałe kły.
Twarz Ude także ściągnęła się w nerwowym grymasie. Ach ile by dał teraz żeby był przy nim jego ojciec. Zobaczył by jak podchodzi zwierzęta i nie czuje leku. Chociaż serce łomotało mu z napięcia i nieokreślonego lęku. Tyle nasłuchał się przy myśliwskich ogniach o rosomaku, który nie czuje lęku nawet przed niedźwiedziem. Dorośli myśliwi obawiali się rosomaka. Bali się jego złośliwości i przebiegłości oraz dzikiej odwagi. Opowiadali o tym drapieżniku z zabobonnym lękiem. Nazywali go demonem tajgi – podobno stworzył go sam ponury i zły bóg Erlik aby uczynić na złość swojemu bratu dobremu Uglienowi.
Ostatnie metry dzielące Ude od krawędzi parowu chłopiec pokonał czołgając się. Do jego uszu dobiegały wyraźne odgłosy awantury zwierząt. Ude wyraźnie rozpoznawał teraz gniewne sapanie i powarkiwanie rosomaka i nerwowe szczeknięcia oraz powarkiwania wilków. Cała ta sytuacja bardzo za absorbowała młodego Hakasa. Ciekawość brała górę nad uczuciem lęku.
Ude kiedy był już blisko celu skierował się za pień dużego świerku. Jeszcze raz za pomocą wyrwanej sierści z kurtki sprawdził kierunek wiatru. Duch wiatru sprzyjał młodemu łowcy, wiatr wiał w kierunku z kąt przyszedł. Ude powoli wychylił głowę z za pnia świerku. Jego oczom ukazał się niecodzienny widok nawet jak na tajgę.
Na dnie parowu leżał martwy olbrzymi łoś. Po śladach jakie zauważył Ude wynikało, że martwego łosia znalazły cztery wilki, które teraz bez skutecznie próbowały odpędzić rosomaka, który z kolei chciał cała padlinę zagarnąć dla siebie. Cztery wilki powarkując i złorzecząc rabusiowi próbowały go odpędzić. Co pewien czas atakowały go jednak demon tajgi błyskawicznie odwracał się w stronę napastnika. Jego groźny, zmarszczony w grymasie złości pysk zniechęcał wilka do bliższego zaznajomienia się z jego kłami.
Ude zapomniał się obserwując to niezwykłe widowisko, które dla niego przygotowała Matka Tajga.
Wilki ponawiały co pewien czas podchody i pozorowane ataki na rosomaka ten jednak nie ugięcie trwał przy padlinie łosia odpędzając szarych łowców od im należnego posiłku.
Nagle młody basior zdobył się na odwagę. Kiedy rosomak zatopił kły w zamarzniętym mięsie łosia, młody wilk błyskawicznie skoczył w stronę rosomaka. Ten jednak nie wiadomo jakim sposobem zauważył manewr wilka i błyskawicznie sobie tylko znanym sposobem obrócił się na grzbiet wystawiając w stronę atakującego wilka łapy uzbrojone w ostre długie pazury. Wilk nie zdążył wyhamować i wpadł na tak przygotowanego napastnika. Rosomak chwycił przednimi łapami wilka na wysokości łopatek a tylnimi zaczął błyskawicznie przebierać w okolicy brzucha basiora. Jednocześnie chwycił go zębami w okolicach szyi. W powietrze pofrunęły szare kłęby sierści wilczej a powietrze napełnił skowyt bólu. Wilk uwolnił się z chwytu rosomaczych łap i odskoczył z podkulonym ogonem obficie krwawiąc z licznych ran.
Reszta wilków odskoczyła także uświadamiając sobie, że jednak ich łatwy posiłek najpierw musi nasycić rosomaka leśnego złodzieja i rozbójnika. Ich ataki stały się mniej natarczywe. Młody basior odszedł na bok. Położył się i zaczął wylizywać podrapany brzuch. Na miejscu gdzie leżał pojawiła się plama posoki. Widać zęby czy też pazury rosomaka dosięgły jakiegoś większego naczynia krwionośnego powodując obfite broczenie z rany.
Ude nawet się nie poruszył. Nie czuł zimna ani czasu. Przez głowę przechodziły mu różne myśli. Co w tej chwili ma zrobić, czy wypuścić pierzastych posłańców śmierci w stronę walczących zwierząt czy też zostawić je, wycofać się i zostawić je samym aby dokończyły swój spór. Ude nie mógł zdobyć się na żadne działanie, był oczarowany widokiem.
Nagle zwierzęta zamarły. Wilki stanęły jak by wykute z kamienia i zwróciły łby w stronę północy. Rosomak zaprzestał żerowania i czym prędzej pomknął parowem w sobie tylko znanym kierunku. Wilki po chwili też zniknęły wspinając się na drugą ścianę parowu.
Ude mocno zdziwi się takim zachowaniem zawsze pewnych zwierząt. Jego myśli zaprzątnęła myśl – co skłoniło tych łowców tajgi do ucieczki? Jaki inny łowca tajgi to uczynił. Jedynie mógł to uczynić tygrys. Ale one tu nie występowały. Pamiętał jak jego ojciec opowiadał mu o jednym tylko przypadku kiedy zawędrował w te strony tygrys. Zabrał w tedy ze wsi jedną dziewczynkę, która poszła po wodę do strumienia. Później ojciec Ude wraz z innymi towarzyszami go upolował. Ale było to tak dawno, że Ude był w tedy jeszcze niemowlakiem.
Ude błyskawicznie puścił oszczep i sięgnął po strzałę do kołczana. Instynktownie wydobył ją i założył na cięciwę. Kontem oka spojrzał na Czunga. Pies drżał na całym ciele Jednak jego zachowanie nie przypominało Ude żadnych wcześniejszych zachowań jego czworonożnego przyjaciela. Nawet jak jesienią asystował ojcu przy polowaniu na niedźwiedzia Czung bez leku ruszył na pomoc suce ojca, która brała tego potężnego włodarza syberyjskiej głuszy. A teraz pies drżał.
Ude trwał tak chwilę wytężając wszystkie zmysły. Gotowy na podjęcie walki na śmierć i życie z niebezpieczeństwem czającym się gdzieś w głębi potężnego mroźnego boru. Czekał.
Nagle gdzieś z oddali Ude swoim wyostrzonym przez naturę i napięcie słuchem wyłapał jakiś dziwny pomruk, który narastał i nabierał mocy z każdą chwilą. Nagle pociemniało i krótki zimowy dzień nagle zamienił się prawie w noc.
Ude zamarł wsłuchany w pomruk, który narastał i szedł w stronę młodego łowcy. Ude wyszeptał jedno tylko słowo – PURGA.
Tak ,to była Purga, zimowa burza, która swoim lodowym tchnieniem wydzierała życie za równo ludzi jak i zwierząt. Purga nabierała mocy gdzieś na pustyniach lodowych północy. Wzrastała tam w siłę i z potężną mocą gnała w stronę tajgi. Kiedy w nią uderzała drzewa łamały się niczym sucha zeszłoroczna trzcina w ręku dorosłego męża. Purga pędziła przez tajgę niczym tabun rozszalałych koni przez step Syberii. Niszczyła wszystko. Myśliwi nawet doświadczeni często składali jej daninę ze swojego życia.
Serce Ude biło ze strachu jak oszalałe. Chłopiec stał tak chwilę skamieniały ze strachu i wpatrzony w stronę nadchodzącej purgi.
Nagle otrząsnął się z tego dziwnego bezsilnego odrętwienia. Rozejrzał się po okolicy. W odległości mocnego rzutu oszczepem zobaczył wykroczony potężny świerk. Potężny wykrot skierowany był w stronę nadchodzącej burzy. To świadczyło, że musiała go obalić inna potężna zimowa burza i huragan. Ude podbiegł do pozostawionych rzeczy. Chwycił je i biegiem na ile pozwalał mu na to głęboki śnieg ruszył w stronę upatrzonego schronienia.
Tam za wykrotem schował łuk, kołczan, plecak, oszczep i narty. Z plecaka wydobył siekierę i zaczął okrzesywać z pnia powalonego świerku gałęzie. Następnie układał je opierając je o pień powalonego świerku. Pracował tak szybko jak tylko mógł. Szałas szybko nabierał kształtu. A purga zaczynała szaleć na dobre. Północna wichura tańczyła w koło chłopca a w jej podmuchach dało się prawie słyszeć przerażającą groźbę, zapowiedz nieszczęścia i śmierci – Będziesz mój chłopcze! Mój ...! Mój...!...mmóóójjjjj....!!
Temperatura spadała z każdą chwilą, powietrze kłuło gardło i płuca lodowymi igłami. Wypierało oddech, zamarzała krew w żyłach. Ude nie przestawał pracować rąbał kolejne gałęzie i układał blisko wykrotu. Szałas nabierał kształtów a ocalenie było coraz bliżej.
Czung instynktownie przywarował w pobliżu pozostawionych rzeczy chłopca i kiedy ten oddalał się po za zasięg psiego wzroku. Czung szczekał wskazując w ten sposób drogę chłopcu wracającemu z kolejną naręczom gałęzi. Kiedy szałas był gotowy Ude wsunął się do niego. Pies podążył za swoim panem i opiekunem.
Ude oddychał ciężko, był bardzo zmęczony. Odwiązał od plecaka derkę z wilczych skór i okrył się nią. Usiadł otulony w nią opierając się plecami o wykrot.
Było to doskonałe schronienie. Zwarta ściana ziemi i splątanych korzeni nie przepuszczała zimnych podmuchów huraganu, który szalał na zewnątrz. Mocne grube ściany szałasu nie puszczały śniegu, który zaczął sypać, tworząc zwartą ścianę przez którą nic nie było widać na wyciągnięcie ręki.
W szałasie panował mrok. Ude namacał plecak sięgnął do niego i wydobył skórzany woreczek z suszonym mięsem. Jeden kawałek podał psu. Czung wziął go z ręki pana. I szybko zjadł. Ude swój żuł powoli wsłuchując się w potężny skowyt wiatru i odgłos burzy śnieżnej.
W szałasie było ciepło jego grube ściany otulone teraz śniegiem dawały poczucie bezpieczeństwa. Ude posilał się wspominając opowiadania ojca i innych myśliwych. Przypominał sobie jak to słyszał przy ogniach jak stary Orczu opowiadał, że kiedyś jak go złapała groźna purga i szukał schronienia kiedy był na skraju wyczerpania to w koło niego zaczęły latać duchy tych, których purga zabrała z tej ziemi. Opowiadał, że ich dusze krążą w lodowym wichrze i wołają żywych do siebie. Stary Orczu opowiadał, że słyszał głos swojego ojca, który zginął w czasie takiej właśnie zimowej burzy gdzieś na szlaku. Nie wrócił do wsi. Mówił, nawet czuł jak ojciec go obejmuje i ciągnie, jak ten duch się śmiał i wołał – Chodź Orczu nie bój się to ja twój Ojciec Kajgyr! Chodź synu ….. Chodź…!!!
Ude kiedy sobie to przypomniał jeszcze bardziej wsłuchał się w wicher północy w jego zawodzenia i jęki. Coraz bardziej słyszał głosy duchów, zmarłych myśliwych, którym dusze zabrała Purga. Ude słyszał jak duchy płakały i zawodziły.
Gdzieś niedaleko z głuchym hukiem runęło złamane drzewo. Ude instynktownie schował się pod pniem wykrotu. A wichura nic nie traciła na mocy a jeszcze nabrała siły i mocy.
Ude czuł się taki samotny. Ile by dał żeby być razem z ojcem. Czuł by się taki bezpieczny. Już kiedyś razem przeżyli podobny taniec zimowych żywiołów. Bold spokojnie siedział w tedy na posłaniu ze skór w szałasie i odwracał myśli syna od burzy opowiadaniami i żartami.
A teraz Bold w swym schronieniu siedział w tajdze o dzień drogi od syna i jego myśli były tak ponure jak zimowy wicher. Nie bał się o siebie bał się o Ude.
Bold siedział i zanosił modły do duchów opiekuńczych i totemu o życie i zdrowie swojego pierworodnego.
Modlił się słowami – O Wielki i Czcigodny Stwórco świata i wszystkiego co żyje proszę Cię nie zabieraj mego syna Ude do Krainy Wiecznych Łowów nie pozwól demonowi północnego wiatru wydrzeć duszy tego młodego chłopca. O duchy Przodków strzeżcie swego potomka Ude przed demonem północnego wiatru O Wielki i Potężny Abba Ojcze mojego Klanu i Rodu spójrz na swojego syna Ude, Ty który jednym uderzeniem łapy łamiesz kręgosłup łosia, Ty którego boi się wilcza wataha i myśliwi słabego serca. Który swoim rykiem odpędzasz wszelkie złe i słabe duchy odpędź swoim rykiem demona północnego wiatru od schronienia mojego syna Ude, który jest też Twoim synem Ojcze mój wielki Abba (niedźwiedziu).
Bold schroniwszy się pod śniegiem okrytym świerkiem w zaciszu tej śnieżnej jamy pod konarami starego świerku czekał tylko aby huragan przycichł i śnieżyca ustała. Kiedy tylko nawała oddaliła się ruszył od razu w stronę drugiego szałasu. Szedł bez odpoczynku niesiony niepokojem i lękiem o syna.
W tym czasie Ude zmęczony czuwaniem i strachem zasnął w swoim schronieniu okryty wilczą burką i przytulony do psa. W schronieniu, które wykonał było bezpiecznie. Ude nawet nie wiedział kiedy purga przeszła. Kiedy się obudził nawet najmniejszy podmuch nie zakłócał majestatu ciszy odwiecznej tajgi.
Ude odrzucił gałęzie, którymi zasłonił wejście do swojego szałasu. Wyszedł na zewnątrz. Rozejrzał się w koło, przeciągnął się i zaczął się śmiać. Wszystkie lęki nocy i burzy odeszły w zapomnienie. Teraz Ude stał dumny patrząc na szałas i tajgę. Tak! Jest dorosły samotnie przetrwał Purgę- pokonał demona północnego wiatru. On syn szamana przyszły szaman swojego plemienia. Był dumny.
Patrzył z zachwytem na otaczający go las, który strzelał w górę wyniosłymi drzewami okrytymi biała szubą śniegu. Niedaleko szałasu Ude zauważył powalone drzewa. Wszedł do szałasu zabrał siekierę i ruszył nazbierać suszu na opał. Jego młode serce cieszyło się , będzie co miał opowiadać przy ogniach myśliwskich, czuł się dorosły.
Szybko rozniecił ogień, posilił się i napił gorącej herbaty. Wkrótce był już na szlaku.
Znacząc ponowę swoim śladem nart podążył do celu aby przygotować wszystko na przybycie ojca. Ude odebrał kolejną ważną lekcję, która pozwoli mu a następnie jego dzieciom i wnukom nabyć umiejętność przetrwania w surowej krainie północnej ziemi.
Bold parł przed siebie. Jego siła i wytrwałość na szlaku potęgowana lękiem gnała go na skrzydłach wiatru w stronę obozu myśliwskiego do którego wysłał swego syna. Szron obficie przykrył wąsy i przód czapki oraz pierś kurtki. Bold sunął na nartach szybko. A śnieg który obsypywał się z niskich gałęzi zupełnie przeistaczał go w leśnego ducha łowów i szlaku.
Wędrówka pełna lęku trwała do momentu kiedy to Bold zauważył ślady nart na śniegu i psi trop.
Stanął obejrzał go uśmiechnął się i ruszył po nim w przeciwnym kierunku aby sprawdzić jak Ude przetrwał noc. Nie był w tej chwili potrzebny swojemu Synowi. Chciał aby ten cieszył się zwycięstwem w samotności.
Ślad mówił mu jedno – Twój syn Ude żyje i ma się dobrze.
Stary łowca ruszył odebrać egzamin z przetrwania swego syna a następnie ruszy na uroczysko złożyć ofiary za ocalenie syna Duchom Tajgi.
Mały Jastrzębiu dzięki za czareczkę czaju, o Brightgrey Przyjacielu! Napij się ze mną z jednej czarki na znak braterstwa. Valdi Bracie jak tam litewska puszcza? Śniegiem okryta? A wilczyska na pewno pod sioła podchodzą? Ach ile bym dał żeby teraz ruszyć gdzieś z łukiem na łowy.
Tak wszyscy już siedzą czas opowieść rozpocząć. Wolfie 78 dorzuć do ognia a ja zaczynam bajanie.
Tajga była cicha i zimna. Przykryta grubą śnieżną szubą. Trwała milcząca i groźna. Dla zwykłego człowieka to środowisko o tej zimowej porze było nieprzyjazne. Kupcy i osadnicy z europejskiej części Rosji nie zapuszczali się w jej głąb czując prymitywny, atawistyczny lęk przed jej odwiecznym i nieprzemijającym majestatem. Puszcza broniła swych tajemnic za pomącą lodowej głuszy i drapieżnych zwierząt. Śmiałkowie ginęli z głodu i wyczerpania choć to matka szczerze obdarowująca wszelkim dobrem swe dzieci.
Ude już od rana był na szlaku. Jego nie przerażała dzika, śniegiem przykryta tajga. To był jego dom. Od dziecka wychowany w jej mrocznych ostępach znał każdy głos i dźwięk, którym przemawiała ta wieczna puszcza północy do niego. Ude był nieodrodnym synem tej pięknej krainy. Młody bo zaledwie liczący około czternastu wiosen hakaski łowca, syn Bolda z klanu Abba- Abcziaka samotnie przemierzał zimową tajgę już od świtu. Bold też był w tajdze ale chcąc nauczyć syna samodzielności podążył w drugą stronę. Chciał aby młodzik nabrał wprawy i ćwiczył samodzielnie umiejętności potrzebne w czasie walki o przetrwanie w syberyjskiej głuszy. Hakasi śpiewali przy ogniskach pieśni o urodzie swej krainy, o jej pięknie, bogactwie i dzikiej naturze. Nie lękali się tajgi ale kochali ją i czcili zdając sobie sprawę z niebezpieczeństw jakie kryje ta cudowna kraina.
Ude przemierzał zimową tajgę na nartach jednak były to inne narty od tych, które my znamy. Ich wiązania umocowane były do desek w odległości jednej trzeciej od czubków nart. Takie ich zamocowanie ułatwiało manewrowanie między drzewami. Ubrany był w skórzane spodnie i kurtkę z wilczych skór, na głowie miał czapkę zachodzącą na kark uszytą także z wilczych wspaniale wyprawionych skór. Całości jego ubioru dopełniał plecak zamocowany na trójkątnym stelażu do którego dowiązany był sajdak z łukiem i kołczan ze strzałami. Młodzieniec podpierał się w czasie marszu oszczepem a u jego pasa zwisał solidny, krótki nóż. Obok młodego myśliwego biegł wielki szaro-bury pies. Zwierze podążało milcząc z nosem przy śniegu. Jego słuch i węch uzupełniał wyostrzone zmysły młodego Hakasa.
Wędrowali tak samotnie do odległego o dzień drogi drugiego szałasu myśliwskiego Bolda. Tam Ude miał przygotować wszystko na przybycie ojca, który teraz zbierał kapkany zastawione na sobole z drugiej strony swojego rewiru łowieckiego. Za skóry soboli upolowanych tej zimy mieli zakupić wiele potrzebnych w tajdze przedmiotów.
Ude marzył o nowych hakach wędkarskich i jedwabnej mocnej lince do wędki oraz nowym krzesiwie. Chciał także w tajemnicy przed ojcem nabyć dla niego nowy grot do oszczepu i ofiarowując go Boldowi pokazać swoją dorosłość. Liczył, że uda mu się spełnić te chłopięce marzenia ponieważ w tym sezonie Bold pozwolił mu założyć własną linię kapkanów. Z tego powodu Ude był bardzo dumny i czuł się bardzo dorosły.
Ude szedł pewnie po przez zimową krainę. Tysiące myśli kłębiło się w młodej głowie. Chłopiec cieszył się mroźnym dniem. Zimowa tajga urzekała go swym groźnym majestatem. Co pewien czas Ude zatrzymywał się i wpatrzony w przepiękne krajobrazy zapadał w pewien rodzaj zadumy. Drzewa okryte śnieżnym całunem w wyobraźni chłopca przybierały postać mroźnych duchów tajgi a innym razem jeźdźców pędzących po stepie. Tajga milczała nawet lekki powiew wiatru nie zakłócał ciszy tego mroźnego dnia. Ude przecinał co pewien czas ścieżki tropów zwierząt. Raz to były tropy łosia innym razem marala. Z przyzwyczajenia chłopiec zatrzymywał się na chwilę nad każdym napotkanym tropem i oglądał go. Po czym cicho prawie szeptem zwracał się do swojego psa jak do przyjaciela – Widzisz, tu przechodził łoś. To stary trop. Zapolowali byśmy na niego Czung.
Pies za każdym razem spoglądał w oczy pana i na znak zrozumienia czy też przywiązania do swojego młodego pana machał ogonem.
Nagle pies skamieniał w pół kroku. I odwrócił się w stronę nie dalekiego jaru. Ude błyskawicznie wysunął buty z wiązań nart i zrzucił plecak. Był gotowy do odparcia nieznanego wroga. Młody łowca nic nie słyszał i nie widział. Zdał się na zmysły psa. Mocniej oburącz ścisnął drzewce oszczepu w oczekiwaniu na atak. Serce biło mu mocno z nerwowego podniecenia i lęku. Oczekiwał drapieżnego zwierza lub co było mało prawdopodobne innego człowieka.
Ude stał tak chwilę aż do jego uszu dobiegł dziwnie znany choć niewyraźny pomruk. Na ten dźwięk sierść na grzbiecie Czunga zjeżyła się i pies obnażył kły. Jednak nie ruszył do ataku. Czekał co każe zrobić mu jego pan.
Ude drgnął, spojrzał na psa i ledwo słyszalnym szeptem powiedział do psa – to rosomak, jest bardzo zły. Ciekaw jestem co knuje ten leśny zbój? Sprawdzimy to piesku?
Czung w odpowiedzi lekko zamerdał ogonem choć sierść na jego grzbiecie podniosła się jeszcze bardziej.
Ude od wiązał od plecaka łubie z łukiem i kołczan ze strzałami. Z pod czapki wyciągnął cięciwę. Przetrzymywał ją tam aby nie zamarzła ani nie zawilgła. Ten sposób przechowywania cięciwy pokazał mu jego ojciec Bold. Cięciwa tak przechowywana zawsze była elastyczna i gotowa do użycia. Ude sprawnie założył ją na łuk. Przełożył pas kołczanu przez pierś, ujął oszczep w prawą rękę a łuk w lewą bardzo powoli ruszył w stronę parowu. Po paru krokach zatrzymał się i wyrwał parę włosów z kurtki. Rzucił je na wiatr. Włosy uniesione lekkim powiewem uniosły się i poszybowały w przeciwna stronę do kierunku marszu młodego hakaskiego łowcy. Ude uśmiechnął się leciutko. Ruszył dalej we wcześniej obranym kierunku. Poruszał się bardzo powoli. Stawiając stopę za stopą szedł w stronę krawędzi stoku. Latem w tym wąwozem płynął strumień teraz zamarznięty milczał.
Ude z każdym krokiem zbliżał się do celu. Kiedy był już blisko słyszał wyraźnie awanturę zwierząt jaka miała miejsce na dnie parowu. Czung powoli szedł na przygiętych łapach obok Ude. Co pewien czas nerwowo unosząc wargi, które odsłaniały potężne śnieżnobiałe kły.
Twarz Ude także ściągnęła się w nerwowym grymasie. Ach ile by dał teraz żeby był przy nim jego ojciec. Zobaczył by jak podchodzi zwierzęta i nie czuje leku. Chociaż serce łomotało mu z napięcia i nieokreślonego lęku. Tyle nasłuchał się przy myśliwskich ogniach o rosomaku, który nie czuje lęku nawet przed niedźwiedziem. Dorośli myśliwi obawiali się rosomaka. Bali się jego złośliwości i przebiegłości oraz dzikiej odwagi. Opowiadali o tym drapieżniku z zabobonnym lękiem. Nazywali go demonem tajgi – podobno stworzył go sam ponury i zły bóg Erlik aby uczynić na złość swojemu bratu dobremu Uglienowi.
Ostatnie metry dzielące Ude od krawędzi parowu chłopiec pokonał czołgając się. Do jego uszu dobiegały wyraźne odgłosy awantury zwierząt. Ude wyraźnie rozpoznawał teraz gniewne sapanie i powarkiwanie rosomaka i nerwowe szczeknięcia oraz powarkiwania wilków. Cała ta sytuacja bardzo za absorbowała młodego Hakasa. Ciekawość brała górę nad uczuciem lęku.
Ude kiedy był już blisko celu skierował się za pień dużego świerku. Jeszcze raz za pomocą wyrwanej sierści z kurtki sprawdził kierunek wiatru. Duch wiatru sprzyjał młodemu łowcy, wiatr wiał w kierunku z kąt przyszedł. Ude powoli wychylił głowę z za pnia świerku. Jego oczom ukazał się niecodzienny widok nawet jak na tajgę.
Na dnie parowu leżał martwy olbrzymi łoś. Po śladach jakie zauważył Ude wynikało, że martwego łosia znalazły cztery wilki, które teraz bez skutecznie próbowały odpędzić rosomaka, który z kolei chciał cała padlinę zagarnąć dla siebie. Cztery wilki powarkując i złorzecząc rabusiowi próbowały go odpędzić. Co pewien czas atakowały go jednak demon tajgi błyskawicznie odwracał się w stronę napastnika. Jego groźny, zmarszczony w grymasie złości pysk zniechęcał wilka do bliższego zaznajomienia się z jego kłami.
Ude zapomniał się obserwując to niezwykłe widowisko, które dla niego przygotowała Matka Tajga.
Wilki ponawiały co pewien czas podchody i pozorowane ataki na rosomaka ten jednak nie ugięcie trwał przy padlinie łosia odpędzając szarych łowców od im należnego posiłku.
Nagle młody basior zdobył się na odwagę. Kiedy rosomak zatopił kły w zamarzniętym mięsie łosia, młody wilk błyskawicznie skoczył w stronę rosomaka. Ten jednak nie wiadomo jakim sposobem zauważył manewr wilka i błyskawicznie sobie tylko znanym sposobem obrócił się na grzbiet wystawiając w stronę atakującego wilka łapy uzbrojone w ostre długie pazury. Wilk nie zdążył wyhamować i wpadł na tak przygotowanego napastnika. Rosomak chwycił przednimi łapami wilka na wysokości łopatek a tylnimi zaczął błyskawicznie przebierać w okolicy brzucha basiora. Jednocześnie chwycił go zębami w okolicach szyi. W powietrze pofrunęły szare kłęby sierści wilczej a powietrze napełnił skowyt bólu. Wilk uwolnił się z chwytu rosomaczych łap i odskoczył z podkulonym ogonem obficie krwawiąc z licznych ran.
Reszta wilków odskoczyła także uświadamiając sobie, że jednak ich łatwy posiłek najpierw musi nasycić rosomaka leśnego złodzieja i rozbójnika. Ich ataki stały się mniej natarczywe. Młody basior odszedł na bok. Położył się i zaczął wylizywać podrapany brzuch. Na miejscu gdzie leżał pojawiła się plama posoki. Widać zęby czy też pazury rosomaka dosięgły jakiegoś większego naczynia krwionośnego powodując obfite broczenie z rany.
Ude nawet się nie poruszył. Nie czuł zimna ani czasu. Przez głowę przechodziły mu różne myśli. Co w tej chwili ma zrobić, czy wypuścić pierzastych posłańców śmierci w stronę walczących zwierząt czy też zostawić je, wycofać się i zostawić je samym aby dokończyły swój spór. Ude nie mógł zdobyć się na żadne działanie, był oczarowany widokiem.
Nagle zwierzęta zamarły. Wilki stanęły jak by wykute z kamienia i zwróciły łby w stronę północy. Rosomak zaprzestał żerowania i czym prędzej pomknął parowem w sobie tylko znanym kierunku. Wilki po chwili też zniknęły wspinając się na drugą ścianę parowu.
Ude mocno zdziwi się takim zachowaniem zawsze pewnych zwierząt. Jego myśli zaprzątnęła myśl – co skłoniło tych łowców tajgi do ucieczki? Jaki inny łowca tajgi to uczynił. Jedynie mógł to uczynić tygrys. Ale one tu nie występowały. Pamiętał jak jego ojciec opowiadał mu o jednym tylko przypadku kiedy zawędrował w te strony tygrys. Zabrał w tedy ze wsi jedną dziewczynkę, która poszła po wodę do strumienia. Później ojciec Ude wraz z innymi towarzyszami go upolował. Ale było to tak dawno, że Ude był w tedy jeszcze niemowlakiem.
Ude błyskawicznie puścił oszczep i sięgnął po strzałę do kołczana. Instynktownie wydobył ją i założył na cięciwę. Kontem oka spojrzał na Czunga. Pies drżał na całym ciele Jednak jego zachowanie nie przypominało Ude żadnych wcześniejszych zachowań jego czworonożnego przyjaciela. Nawet jak jesienią asystował ojcu przy polowaniu na niedźwiedzia Czung bez leku ruszył na pomoc suce ojca, która brała tego potężnego włodarza syberyjskiej głuszy. A teraz pies drżał.
Ude trwał tak chwilę wytężając wszystkie zmysły. Gotowy na podjęcie walki na śmierć i życie z niebezpieczeństwem czającym się gdzieś w głębi potężnego mroźnego boru. Czekał.
Nagle gdzieś z oddali Ude swoim wyostrzonym przez naturę i napięcie słuchem wyłapał jakiś dziwny pomruk, który narastał i nabierał mocy z każdą chwilą. Nagle pociemniało i krótki zimowy dzień nagle zamienił się prawie w noc.
Ude zamarł wsłuchany w pomruk, który narastał i szedł w stronę młodego łowcy. Ude wyszeptał jedno tylko słowo – PURGA.
Tak ,to była Purga, zimowa burza, która swoim lodowym tchnieniem wydzierała życie za równo ludzi jak i zwierząt. Purga nabierała mocy gdzieś na pustyniach lodowych północy. Wzrastała tam w siłę i z potężną mocą gnała w stronę tajgi. Kiedy w nią uderzała drzewa łamały się niczym sucha zeszłoroczna trzcina w ręku dorosłego męża. Purga pędziła przez tajgę niczym tabun rozszalałych koni przez step Syberii. Niszczyła wszystko. Myśliwi nawet doświadczeni często składali jej daninę ze swojego życia.
Serce Ude biło ze strachu jak oszalałe. Chłopiec stał tak chwilę skamieniały ze strachu i wpatrzony w stronę nadchodzącej purgi.
Nagle otrząsnął się z tego dziwnego bezsilnego odrętwienia. Rozejrzał się po okolicy. W odległości mocnego rzutu oszczepem zobaczył wykroczony potężny świerk. Potężny wykrot skierowany był w stronę nadchodzącej burzy. To świadczyło, że musiała go obalić inna potężna zimowa burza i huragan. Ude podbiegł do pozostawionych rzeczy. Chwycił je i biegiem na ile pozwalał mu na to głęboki śnieg ruszył w stronę upatrzonego schronienia.
Tam za wykrotem schował łuk, kołczan, plecak, oszczep i narty. Z plecaka wydobył siekierę i zaczął okrzesywać z pnia powalonego świerku gałęzie. Następnie układał je opierając je o pień powalonego świerku. Pracował tak szybko jak tylko mógł. Szałas szybko nabierał kształtu. A purga zaczynała szaleć na dobre. Północna wichura tańczyła w koło chłopca a w jej podmuchach dało się prawie słyszeć przerażającą groźbę, zapowiedz nieszczęścia i śmierci – Będziesz mój chłopcze! Mój ...! Mój...!...mmóóójjjjj....!!
Temperatura spadała z każdą chwilą, powietrze kłuło gardło i płuca lodowymi igłami. Wypierało oddech, zamarzała krew w żyłach. Ude nie przestawał pracować rąbał kolejne gałęzie i układał blisko wykrotu. Szałas nabierał kształtów a ocalenie było coraz bliżej.
Czung instynktownie przywarował w pobliżu pozostawionych rzeczy chłopca i kiedy ten oddalał się po za zasięg psiego wzroku. Czung szczekał wskazując w ten sposób drogę chłopcu wracającemu z kolejną naręczom gałęzi. Kiedy szałas był gotowy Ude wsunął się do niego. Pies podążył za swoim panem i opiekunem.
Ude oddychał ciężko, był bardzo zmęczony. Odwiązał od plecaka derkę z wilczych skór i okrył się nią. Usiadł otulony w nią opierając się plecami o wykrot.
Było to doskonałe schronienie. Zwarta ściana ziemi i splątanych korzeni nie przepuszczała zimnych podmuchów huraganu, który szalał na zewnątrz. Mocne grube ściany szałasu nie puszczały śniegu, który zaczął sypać, tworząc zwartą ścianę przez którą nic nie było widać na wyciągnięcie ręki.
W szałasie panował mrok. Ude namacał plecak sięgnął do niego i wydobył skórzany woreczek z suszonym mięsem. Jeden kawałek podał psu. Czung wziął go z ręki pana. I szybko zjadł. Ude swój żuł powoli wsłuchując się w potężny skowyt wiatru i odgłos burzy śnieżnej.
W szałasie było ciepło jego grube ściany otulone teraz śniegiem dawały poczucie bezpieczeństwa. Ude posilał się wspominając opowiadania ojca i innych myśliwych. Przypominał sobie jak to słyszał przy ogniach jak stary Orczu opowiadał, że kiedyś jak go złapała groźna purga i szukał schronienia kiedy był na skraju wyczerpania to w koło niego zaczęły latać duchy tych, których purga zabrała z tej ziemi. Opowiadał, że ich dusze krążą w lodowym wichrze i wołają żywych do siebie. Stary Orczu opowiadał, że słyszał głos swojego ojca, który zginął w czasie takiej właśnie zimowej burzy gdzieś na szlaku. Nie wrócił do wsi. Mówił, nawet czuł jak ojciec go obejmuje i ciągnie, jak ten duch się śmiał i wołał – Chodź Orczu nie bój się to ja twój Ojciec Kajgyr! Chodź synu ….. Chodź…!!!
Ude kiedy sobie to przypomniał jeszcze bardziej wsłuchał się w wicher północy w jego zawodzenia i jęki. Coraz bardziej słyszał głosy duchów, zmarłych myśliwych, którym dusze zabrała Purga. Ude słyszał jak duchy płakały i zawodziły.
Gdzieś niedaleko z głuchym hukiem runęło złamane drzewo. Ude instynktownie schował się pod pniem wykrotu. A wichura nic nie traciła na mocy a jeszcze nabrała siły i mocy.
Ude czuł się taki samotny. Ile by dał żeby być razem z ojcem. Czuł by się taki bezpieczny. Już kiedyś razem przeżyli podobny taniec zimowych żywiołów. Bold spokojnie siedział w tedy na posłaniu ze skór w szałasie i odwracał myśli syna od burzy opowiadaniami i żartami.
A teraz Bold w swym schronieniu siedział w tajdze o dzień drogi od syna i jego myśli były tak ponure jak zimowy wicher. Nie bał się o siebie bał się o Ude.
Bold siedział i zanosił modły do duchów opiekuńczych i totemu o życie i zdrowie swojego pierworodnego.
Modlił się słowami – O Wielki i Czcigodny Stwórco świata i wszystkiego co żyje proszę Cię nie zabieraj mego syna Ude do Krainy Wiecznych Łowów nie pozwól demonowi północnego wiatru wydrzeć duszy tego młodego chłopca. O duchy Przodków strzeżcie swego potomka Ude przed demonem północnego wiatru O Wielki i Potężny Abba Ojcze mojego Klanu i Rodu spójrz na swojego syna Ude, Ty który jednym uderzeniem łapy łamiesz kręgosłup łosia, Ty którego boi się wilcza wataha i myśliwi słabego serca. Który swoim rykiem odpędzasz wszelkie złe i słabe duchy odpędź swoim rykiem demona północnego wiatru od schronienia mojego syna Ude, który jest też Twoim synem Ojcze mój wielki Abba (niedźwiedziu).
Bold schroniwszy się pod śniegiem okrytym świerkiem w zaciszu tej śnieżnej jamy pod konarami starego świerku czekał tylko aby huragan przycichł i śnieżyca ustała. Kiedy tylko nawała oddaliła się ruszył od razu w stronę drugiego szałasu. Szedł bez odpoczynku niesiony niepokojem i lękiem o syna.
W tym czasie Ude zmęczony czuwaniem i strachem zasnął w swoim schronieniu okryty wilczą burką i przytulony do psa. W schronieniu, które wykonał było bezpiecznie. Ude nawet nie wiedział kiedy purga przeszła. Kiedy się obudził nawet najmniejszy podmuch nie zakłócał majestatu ciszy odwiecznej tajgi.
Ude odrzucił gałęzie, którymi zasłonił wejście do swojego szałasu. Wyszedł na zewnątrz. Rozejrzał się w koło, przeciągnął się i zaczął się śmiać. Wszystkie lęki nocy i burzy odeszły w zapomnienie. Teraz Ude stał dumny patrząc na szałas i tajgę. Tak! Jest dorosły samotnie przetrwał Purgę- pokonał demona północnego wiatru. On syn szamana przyszły szaman swojego plemienia. Był dumny.
Patrzył z zachwytem na otaczający go las, który strzelał w górę wyniosłymi drzewami okrytymi biała szubą śniegu. Niedaleko szałasu Ude zauważył powalone drzewa. Wszedł do szałasu zabrał siekierę i ruszył nazbierać suszu na opał. Jego młode serce cieszyło się , będzie co miał opowiadać przy ogniach myśliwskich, czuł się dorosły.
Szybko rozniecił ogień, posilił się i napił gorącej herbaty. Wkrótce był już na szlaku.
Znacząc ponowę swoim śladem nart podążył do celu aby przygotować wszystko na przybycie ojca. Ude odebrał kolejną ważną lekcję, która pozwoli mu a następnie jego dzieciom i wnukom nabyć umiejętność przetrwania w surowej krainie północnej ziemi.
Bold parł przed siebie. Jego siła i wytrwałość na szlaku potęgowana lękiem gnała go na skrzydłach wiatru w stronę obozu myśliwskiego do którego wysłał swego syna. Szron obficie przykrył wąsy i przód czapki oraz pierś kurtki. Bold sunął na nartach szybko. A śnieg który obsypywał się z niskich gałęzi zupełnie przeistaczał go w leśnego ducha łowów i szlaku.
Wędrówka pełna lęku trwała do momentu kiedy to Bold zauważył ślady nart na śniegu i psi trop.
Stanął obejrzał go uśmiechnął się i ruszył po nim w przeciwnym kierunku aby sprawdzić jak Ude przetrwał noc. Nie był w tej chwili potrzebny swojemu Synowi. Chciał aby ten cieszył się zwycięstwem w samotności.
Ślad mówił mu jedno – Twój syn Ude żyje i ma się dobrze.
Stary łowca ruszył odebrać egzamin z przetrwania swego syna a następnie ruszy na uroczysko złożyć ofiary za ocalenie syna Duchom Tajgi.