: 16 sie 2011, 06:13
autor: Hillwalker
[center]POZA SYSTEMEM część 6 (ostatnia)[/center]
Zejście do tej przeklętej plątaniny ciasnych rozpadlin zakończyło się upadkiem, próby wyjścia na górę również sprawiały kłopot. Czołgałem się ścieżką do góry, ale pod warstwą śniegu podłoże było bardzo śliskie. Czepiałem się pni młodych drzewek, jednak pracowałem głównie rękami, nogi odmawiały posłuszeństwa, ból nie pozwalał, by przejęły zbyt duże obciążenie. Chciałem tylko wyjść na bardziej płaską, otwartą przestrzeń. Stamtąd mogłem wzywać pomocy z nadzieją, że ktoś mnie usłyszy.
Niestety, po raz kolejny zsunąłem się kilka metrów na dół. Jeszcze fałd śniegu wcisnął mi się pod kurtkę. Poczułem zimno, lecz wysiłek rozgrzał mnie na tyle, że wytrzymałem bez trudu.
Oddychałem ciężko. Co można zrobić w takiej sytuacji? Rozpaczać? Bez sensu. Poddać się? O nie! Tak nie postąpię. Zagryzłem zęby ze złości. Postanowiłem odpocząć, kiedy oddech się uspokoi, podejmę kolejną próbę. Stopa w jednej nodze bolała mniej, więc może to wykorzystać i zlekceważyć ból? Jeśli będzie mnie to kosztowało kontuzję, trudno. Przede wszystkim chodzi o to, by przeżyć. Mniejsza o nogę.
Usiadłem wygodnie, na tyle, na ile to było możliwe, opierając się o pień. Spojrzałem ku jednemu z małych wąwozów. Ponad nim rosły drzewa, był zacieniony i do niedawna zupełnie pusty.
Teraz stała w nim sarna i mnie obserwowała. Dorodne, zaskakująco duże z tej odległości zwierzę. Patrzyła spokojnie, z ledwie zauważalnym zainteresowaniem. Nie zamierzała chyba uciekać, pewnie zdawała sobie sprawę, że ma przed sobą rannego starego dziadka. Klasnąłem w dłonie, lecz nie zrobiło to na niej wrażenia. Całe szczęście, że nie spotkałem drapieżnika, ze strony sarny nic mi nie groziło.
Że też nie marzną jej nogi, zanurzone dość głęboko w śniegu.
Po chwili odeszła, a właściwie zwinnie zawróciła w miejscu i oddaliła się dnem rozpadliny.
Spotkanie ze zwierzęciem nasunęło mi dwie ważne myśli. Pierwsza, że należy poszukać innego wyjścia, mniej stromego. Ruszyć po śladach sarny, może mnie wyprowadzi na górę.
Druga myśl szybko wyparła pierwszą, bowiem utkwił mi w głowie obraz zanurzonych w białym puchu kończyn. Małe olśnienie. Mogę przecież zrobić podobnie, ochłodzić mniej obolałą stopę. Dzięki temu znieczuleniu dam radę wyjść.
Spróbuję. Muszę zdjąć buta i natrzeć stopę śniegiem. Mocno, aż poczuję ból. Potem skarpeta, but z powrotem na nogę i raźno do góry. Chwilę jeszcze myślałem, czy mój pomysł jest rozsądny, prawdę mówiąc jeszcze gorzej byłoby pozostać w tym samym miejscu. Za sarną nie chciało mi się czołgać, zresztą to w żadnym razie nie gwarantowało znalezienia łatwiejszego podejścia. Zwierzę i na większej stromiźnie od tej, która mnie zatrzymała, poradziłoby sobie bez trudu.
Kiedy musiałem zaciskać zęby, czując jak odmarza mi stopa, przerwałem nacieranie, założyłem obuwie i ruszyłem do góry na czworakach. Słabszą nogę oszczędzałem, ale prawa, znieczulona, pracowała aż miło. Udało się! Dobrnąłem do płaskiego terenu.
Nie chciałem ryzykować i iść, a raczej kuśtykać, w normalnej pozycji. Ponieważ w pobliżu nie zauważyłem nikogo, kto mógłby mi pomóc, brnąłem dalej na czworakach.
- Raczkujesz, dziadku – sapnąłem – A jednak to prawda, że ludzie na stare lata dziecinnieją.
Skoro nadal dopisywało mi poczucie humoru, sytuacja przestała mnie martwić. Jakoś przecież dobrnę do chatki. Jak na ironię znowu poczułem ból w stopie. Cóż, powtórzyłem zabieg chłodzenia. Lewej stopy nie znieczulałem, niewiele by to dało, była porządnie zwichnięta, czując zbyt mały ból mógłbym ją poważnie uszkodzić.
Jakkolwiek śmiesznie by to nie wyglądało, zbliżałem się ku memu schronieniu w stylu godnym niejednego uczestnika hucznego wesela.
Czadu, stary – mobilizowałem się najlepiej jak umiałem.
Jakże powoli pokonywałem odległość, którą w przeciwną stronę, mając zdrowe kończyny, przeszedłem z łatwością. Podobnie dziwi się ktoś, kto regularnie jeździ samochodem do „pobliskiego” marketu i pewnego dnia musi pokonać ten sam odcinek na piechotę. Zupełnie inne wrażenia!
Kiedy się zatrzymywałem, zmęczony oddech topił śnieg. Miałem ochotę wtulić się w biały puch i odpocząć. Brnąłem jednak dalej, w końcu niemal przestałem myśleć, trzymałem tylko właściwy kierunek i jak automat zdobywałem kolejne metry terenu. Ocknąłem się, kiedy usłyszałem głos.
- Jakieś poważne problemy?
Wyraźnie odczułem ironię, więc przerwałem swą golgotę, niezgrabnie usiadłem i zerknąłem na nieznajomego. Obserwując go, powoli uspokajałem oddech.
Mężczyzna w wieku studenckim. Ubiór i duży plecak wskazywały, że spotkałem turystę.
- Nie jestem pijany, spokojnie, chłopcze. Wędrowałem po okolicy i zwichnąłem obie nogi. Pech, prawdziwy pech. Można rzec: powoli wracam do domu, chociaż sił już zbyt wiele nie zostało.
Natychmiast spojrzał na mnie inaczej. Podszedł dwa kroki, sprawnie zrzucił plecak i nachylił się.
- Postaram się pomóc. Poza zwichnięciami wszystko w porządku?
- Tak. Nie masz sanek w tym wielkim plecaku?
- Niestety – uśmiechnął się – Coś zaimprowizujemy. Daleko stąd do pana domu?
- Na czworakach, pół godziny. Czyli nie tak daleko. Myślę, że dam radę.
- Proponuję chwilę odpoczynku. Tam jest kilka drzew, na bruździe między polami. Mam małą siekierkę, zetnę parę gałęzi, zwiążę, powstanie coś, na czym pana pociągnę.
- Za dużo pracy a droga niedaleka. Skoro masz siekierę, zetnij tylko dwa konary, które posłużą mi jak kule. Doczłapiemy do domu. Zapraszam na herbatę. Przy okazji, jestem Stanisław. Na szlaku wszyscy powinni mówić sobie po imieniu.
- Rafał – przedstawił się i uścisnął dłoń. Potem poszedł i sprawnie uciął dwie odpowiednie gałęzie. Podpierając się, wreszcie wróciłem do w miarę normalnej pozycji. Rozpoczęła się mozolna wędrówka.
- Dokąd zmierzasz? - zapytałem.
- Idę Szlakiem Warowni Jurajskich. Wymyśliłem sobie, że przejdę go zimą.
- Tędy biegnie Szlak Warowni? Nie wiedziałem.
- Niezupełnie. Odbiłem trochę. Czasami odchodzę od znaków, jeśli mnie coś zainteresuje. Tym razem był to trop. Dziwne ślady, jakby wilka, i to dużego. Tak naprawdę wiem, że na Jurze nie ma szans na spotkanie tego stworzenia, jednak ślad był prawdziwy. Pewnie jakiś olbrzymi pies przemierza okolice.
- No pięknie. A ja omal nie spędziłem nocy w lesie. Śpisz w wioskach?
- Wyłącznie na dziko. Mam ciepły śpiwór, nie marznę.
- I namiot?
- Kawałek płachty.
- Cieszę się, że wśród młodych są jeszcze tacy minimaliści. Dzisiaj jednak zapraszam do mojej chatki. Niebawem tam dotrzemy. Włączę piecyk, przyrządzę ciepły posiłek. Mam spore zapasy, sam tego nie zjem. Warunki skromne są, ale widzę, że i tak uznasz je za komfort.
Dwadzieścia minut później niebieskawy płomyk buzował w naftowym piecyku a woda w czajniku zaczynała parować.
Siedziałem przy stole, mówiłem tylko gdzie co jest, a Rafał zajmował się kuchnią, przygotowywał herbatę i zupę z kartonu. Posililiśmy się, pomieszczenie stopniowo, wraz ze wzrostem temperatury, przytulniało.
- O której jutro wyruszasz? - zapytałem.
- O szóstej, może trochę później. Nie nastawiam budzika. Prześpię się w okolicy.
- Śpij tutaj, nic się nie stanie, jak na jeden nocleg odejdziesz od nocowania na dziko. Ja nocuję na górze, a ty możesz przecież rozłożyć karimatę tutaj, zostawić na noc włączony piecyk, ogrzać się porządnie. Rano herbata i w drogę. No chyba że mi nie ufasz. W sumie nie zdziwiłbym się. Dziadek mieszkający na odludziu to na pewno nie normalny obywatel.
- Mieszka pan tutaj?
- Mów mi na „ty”, turyści na szlaku nie powinni przestrzegać zbędnych konwenansów. Choć nie jestem typowym turystą – opowiedziałem młodemu człowiekowi o swoim pomyśle bytowania z minimalnym kontaktem z cywilizacją.
- To niezwykłe – powiedział Rafał.
- Tak uważasz? Ja nie. Raczej uznaję to za fanaberię. Ale to moja fanaberia i bardzo ją lubię. Wiesz, takie życie nie jest złe. Co nie zmienia faktu, że wrócę niebawem do żony i zawodowych obowiązków.
- Myśli pan... myślisz, że będzie jak dawniej? Po półrocznej samotności?
- Nie taka zupełna ta samotność, ale myślę że nie będzie tak samo. Zobaczymy. A twoja wędrówka to większy wyczyn. Nie ambitny, lecz odważny. Dobrych kilka dni wędrówki zimą oznacza ograniczenie wygody do granic nie akceptowanych przez 99 procent ludzi. Ponad! Jedyne źródło ciepła to rozpalane wieczorem ognisko, pewnie niewielkie. Masz hart ducha i wytrwałość. A ja tu po prostu leniuchuję i nie oglądam wiadomości.
- Szkoda, bo sporo się dzieje...
- Nie mów nic. Mnie tu tylko interesuje pogoda, czy nie ma w pobliżu intruzów, ludzi lub zwierząt, i czy mam czym ogrzewać i co jeść. Polityka, jak najdalej. Ekonomia – podobnie.
- Dobrze. Nic nie powiem.
- Chętnie posłucham twoich wrażeń z przemierzania jurajskiego szlaku.
Rozmawialiśmy do jedenastej wieczór, potem wdrapałem się na górę, choć z trudem, czując ból wyraźny i bardzo dotkliwy. Spałem twardo, rankiem obudziła mnie krzątanina na dole, to młody turysta przygotowywał się do wyjścia. Ze względu na nogi nie mogłem go odprowadzić.
- Na pewno nie chcesz skorzystać z telefonu? - zapytał z dołu Rafał – Dasz radę?
- Poradzę sobie. Ruszaj w drogę. Drzwi zamknę później.
- Dziękuję za gościnę. Powodzenia!
- Trzymaj się! Ja jeszcze poleżę w ciepełku, starość nie radość. Mam nadzieję, że nie spotkasz w drodze wilka.
- Nie boję się – odparł i wyszedł.
Zostałem sam. Wiedziałem, że w najbliższych dniach moją największą troską będzie leczenie uszkodzonych nóg. Dłuższe spacery muszę odłożyć na później. Cóż, najwyżej będę więcej czytał. Mrozy mocnym uściskiem chwyciły okolicę i przemierzanie pobliskich ugorów byłoby zbyt ryzykowne, więc chwilowo nie narzekałem na przymusowy pobyt pod dachem.
Czas płynął leniwie, ale nieubłaganie zmierzał ku zakończeniu półrocznego bytowania. Cieszyłem się każdym wschodem i zachodem Słońca, radowałem się też na myśl o powrocie do domu. Odnalazłem równowagę i to mogłem uznać za sukces. Całe przedsięwzięcie okazało się wielką przygodą, przygodą umysłu bardziej niż ciała, co nie umniejszało wrażeń. Niebawem miał przyjechać Piotr i zabrać mnie z krainy śniegu i równie białych jurajskich skałek.
[center]POZA SYSTEMEM – EPILOG[/center]
Zima zaatakowała po raz ostatni, intensywne opady pokryły ulice, chodniki i miejskie żywopłoty. Zapadł zmrok a ja wyglądałem przez okno swojego mieszkania na oświetloną latarniami okolicę. Tam, gdzie do niedawna przebywałem, było teraz całkowicie ciemno i na pewno dużo chłodniej. Co dała mi ta długa nieobecność w miejskim zgiełku? W gruncie rzeczy nie mieszkam w nadmiernie ruchliwej miejscowości, mimo wszystko jednak kontrast jest ogromny.
Żona poszła do mieszkającej w tym samym budynku koleżanki, więc miałem chwilę na rozmyślania. Wyłączyłem światło w pokoju i siedziałem w fotelu przed oknem. Przemierzające ulice drobne ludzkie postacie pewnie angażowały się w swoje sprawy, będąc przekonanymi, że są niesłychanie ważne. Odosobnienie dało mi jednak ten cudowny dystans do codziennych ludzkich spraw. Tak, by dostrzec prawdziwy świat, trzeba spróbować wyjść poza System. To jedno słowo oznacza całą sieć naszych przyzwyczajeń i wytresowanych nawyków, pajęczynę zależności między jednostką a społeczeństwem i władzą. Jest to bardzo złożona struktura, w którą jesteśmy zanurzeni, by nie rzec: wbetonowani. Potrzeba nie lada wysiłku, by wyrwać się poza nią.
Pół roku bez dostępu do informacji docierającej z mediów i z ograniczoną możliwością spotykania bliźnich to dość radykalna metoda, ale można przeprowadzić myślowe eksperymenty, które przybliżą nas, albo na mgnienie oka pozwolą poczuć, czym jest wspomniany przeze mnie dystans. Jeżeli jesteś przytłoczony małymi troskami, spróbuj wyobrazić sobie miejsce, w którym przebywasz, za 10 milionów lat. Nie będzie już ludzi, rzeki zmienią bieg, morza swój kształt. Jakie znaczenie w tym okresie mają zaangażowane twarze bezmyślnych dziennikarzy, ile znaczy stan naszego posiadania i to, czy kłócimy się z kimś w naszej rodzinie? To są wszystko nieistotne duperele.
A ważne jest tylko jedno. Mamy wspaniałą możliwość obserwowania natury. Jej wielkości. Możemy też medytować i spróbować podejść bliżej do Tajemnicy. Jestem przekonany, że ani my, ani Natura nie jesteśmy automatami, że działa i wypełnia wszystko wszechobecna Zasada, i człowiek, podobnie jak najmniejsza roślina, są częściami, a raczej manifestacjami, tej powszechnej Zasady.
To jest właśnie ważne. W naszym kręgu kulturowym nastąpiło odejście od prób zrozumienia świata; zastąpiono je dążeniem do materialnego bogactwa. Nawet Nauka dostaje dotacje na badania, jeżeli rokują one nadzieje na przekucie odkryć w złoty strumień dochodu.
A przyroda sobie istnieje, czy uznajemy się za jej część, czy nie.
Każdy z nas ma możliwość zmiany stanu swojego umysłu, poszukiwania nowego spojrzenia. Nikt nam tego nie zabroni, są to obszary, gdzie żaden urzędnik nie może postawić tabliczki z napisem: Wstęp wzbroniony. Jest to otwarty, wolny i niezależny świat, tylko trzeba wyrwać się z pajęczyny. Powolne, systematyczne ruchy nic nie pomogą.
Potrzebne jest silne szarpnięcie.
koniec
D.G. 2011
Pora na krótkie podsumowanie czytanek Hillwalkera na forum, bo na dłuższy czas wycofuję się z zamieszczania nowych tekstów. Od 2009 roku pojawiły się takie opowiadania:
1. Dolina (w poście nie ma w ogóle tytułu)
2. Survival w hipermarkecie
3. Biel (4 części)
4. Otchłań
5. Cape Skeleton
6. Kierowca na leśnym dukcie
7. Biwak niezupełnie udany
8. Poza systemem (6 części)
Najbardziej dumny jestem z Otchłani, a najzabawniejszy jest Cape Skeleton.
Niechaj inni piszą.