Mad Men Ride aka Tour de Fu*k You vol.1
Moderatorzy: Morg, GawroN, thrackan, Abscessus Perianalis, Valdi, Dąb, puchalsw
jeśli będziesz miał potrzebę to mogę Ci nawet użyczyć (choćby celem testu bo zabawka fajna) drugiej przyczepki. świetnie rozkłada ciężar (środek ciężkości położony na wysokości osi koła).
mi cel jest obojętny, ale potrzebowałbym przybliżonej (możliwie szybko ustalonej ) daty wyjazdu. rozumiem że w drugiej połowie sierpnia, ale... dokładniej?
mi cel jest obojętny, ale potrzebowałbym przybliżonej (możliwie szybko ustalonej ) daty wyjazdu. rozumiem że w drugiej połowie sierpnia, ale... dokładniej?
- hejtyniety
- Posty: 686
- Rejestracja: 08 maja 2010, 17:50
- Lokalizacja: Katowice
- Tytuł użytkownika: Warsztat 77 Katowcie
- Płeć:
- hejtyniety
- Posty: 686
- Rejestracja: 08 maja 2010, 17:50
- Lokalizacja: Katowice
- Tytuł użytkownika: Warsztat 77 Katowcie
- Płeć:
- Apo
- Posty: 740
- Rejestracja: 28 lis 2011, 17:36
- Lokalizacja: Lasy Pomorza
- Gadu Gadu: 3099476
- Tytuł użytkownika: WATAHA Z POPRAWCZAKA
- Płeć:
Jakby co to daj znać (info na prv), a nóż widelec uda się jakiś napój typu Specjal czarny wychylić Ja 23.08 jestem już out, gdyż wyjeżdżam się urlopować, szybciej jestem w robocie, ale na pewno dam radę znaleźć chwilę czasu na przedzlotowy meetinghejtyniety pisze:Natomiast pomysł, żeby do Gdyni a nie do Łeby wydaje się być ciekawy - w końcu to kilka km mniej do zrobienia, a cel praktycznie ten sam
look deep into nature and then you will understand everything better
I've got the power to fly into the wind, the power to be free to die and live again. This power's like fire, fire loves to burn!
I've got the power to fly into the wind, the power to be free to die and live again. This power's like fire, fire loves to burn!
- hejtyniety
- Posty: 686
- Rejestracja: 08 maja 2010, 17:50
- Lokalizacja: Katowice
- Tytuł użytkownika: Warsztat 77 Katowcie
- Płeć:
- GawroN
- Posty: 649
- Rejestracja: 18 kwie 2012, 20:11
- Lokalizacja: Chorzów / Śląsk
- Gadu Gadu: 1519631
- Tytuł użytkownika: Szczupły blondyn
- Płeć:
Koszula Doktorka mnie rozwala - jak znam tą dwójkę to z tydzień będą się witać
Całe życie z wariatami
Forumowa Facebookowa Grupa Szturmowa: https://www.facebook.com/groups/160111940703089/
Co trzeba zrobić aby przyłączyć się do naszej grupy na FB - OPIS
Forumowa Facebookowa Grupa Szturmowa: https://www.facebook.com/groups/160111940703089/
Co trzeba zrobić aby przyłączyć się do naszej grupy na FB - OPIS
- hejtyniety
- Posty: 686
- Rejestracja: 08 maja 2010, 17:50
- Lokalizacja: Katowice
- Tytuł użytkownika: Warsztat 77 Katowcie
- Płeć:
Zmotywowałeś mnie Uciekają mi zakładki na blogu i pierw chciałem to tam przewalczyć, ale olać to - mam chwilę więc piszę jak było A jakby ktoś chciał pomóc i zna się trochę na wordpresie to z chęcią skorzystam!
Przygotowania:
Wyjazd z założenia miał być dziki, wariacki nie nie przygotowany w żaden konkretny sposób. Osobiście lubię przygotowania, lubię mieć przemyślany sprzęt, którego każdy element komponuje się z pozostałymi a całość funkcjonuje jak dobrze ustawiona kolumna destylacyjna. Ale ten wyjazd miał być inny! Walcząc sam ze sobą nie przygotowywałem i nie sprawdzałem kompletnie nic aż do niedzieli do godziny 18. Dopiero wtedy wrzuciłem graty do plecaka, zszedłem do roweru i myślałem, jak plecak i inne graty przymocować na bagażnik czy w inne miejsca. Na szczęście udało się to zrobić bardzo cwanie - po prostu owinąłem rurki bagażnika szelkami z plecaka i jakoś tak wszystko się kupy trzymało.
Ale może pierw o samej maszynie. Rower z założenia miał być najprostszy ale też i najtańszy. Stara rometowska rama, stalowe obręcze gięte z płaskownika, korba na wpasowywane miski i kliny czy jeden element dający napęd i hamulec - piasta typu torpedo. Ustawiłem wszystko jak tylko umiałem: kliny dobiłem zgodnie ze sztuką, dociągnąłem luzy, nasmarowałem łańcuch.
Zmianami, które zrobiłem w rowerze przed wyjazdem to było dołożenie błotników, i zmiana mostka i przedniego widelca (miał bardzo mały prześwit do opon, w rezultacie czego każda drobna centra groziła ocieraniem ogumienia), ponieważ nowy widelec miał trochę dłuższą rurę sterową musiałem zastosować grubszą podkładkę - oryginalnie jest to mocowanie lampy karbidowe, mi posłużyło jako flansza pod koszyk na bidon. I to właściwie tyle zmian. Błotniki z ukrainy miały pourywane mocowania które zastąpiłem w każdym możliwym miejscu trekotkami - działa bardzo dobrze, jest tanio, szybko i skutecznie. Tak jak lubię! Mostek zmieniony ponieważ podczas jednej z przejażdżek trochę za mocno depnąłem pod górkę i wyrwałem oryginalny.
Zasada dobierania ekwipunku była prosta: najtaniej i najmniej. Zabrałem to co zwykle zabieram na krótkie wypady. Do plecaka trafiły podstawowe graty: blaszany kubek z pokrywką, piersiówka ze spirytusem, mała apteczka z podstawowymi opatrunkami, arafatka, rękawice robocze, trochę sznurka, jakaś podpałka, zapaliczka, zapasowa bielizna i szwedzka koszulka "termoaktywna" z długim rękawem, podróbka buffa. Znalazło się miejsce na skromy zapas jedzenia - Batony musli domowej produkcji, paczka lifów którą dostałem jeszcze od Valdiego, jakieś jerky. Z rzeczy dołożonych specjalnie na wyprawę: płyn na komary, filtr przeciwsłoneczny, husteczki dla niemowląt.
Po przeciwnej od plecaka stronie bagażnika wisiało kojo - letni śpiwór wojskowy legii cudzoziemskiej - fajny, bo od spodu powleczony gumą, dzięki czemu może służyć jako samodzielne leże - ciepły i wygodny, nawet kiedy trochę zmoknie). Na bagażniku plandeka i austriacka kurtka z "gore-tex'u", choć jej wodoszczelność już dawno przeszła do historii.. Na rami wisiała także narzędziówka: multitool, blaszany uniwersalny klucz, smar i spinki do łańcucha, klucz do szprych, szmatka, trekotki, łyżka i łatki do opon.
Na sobie miałem ciuchy - jedyny lepszy jakościowo ubiór to były spodenki z Under Armour. Reszta to zwykłe ciuchy - hawajska koszula, austriackie spodnie, buty podróba amerykańskich jungli, na głowie czapeczka domowej roboty. Do tego miałem założoną szaszetę nerkę na telefon, aparat, dokumenty i kasę, przypiąłem do mnie także nóż marki mora oraz okulary przeciwsłoneczne.
1. Dzień
Wyruszyłem z Katowic w poniedziałek ok. 7 rano - plan był taki, żeby ruszyć jak tylko zacznie świtać, ale przecież nie mogłem wyjechać i nie postawić nic kolegą, więc trochę powalczyliśmy poprzedniego wieczora. W rezultacie wstałem po 6, coś zjadłem i ruszyłem. Przebicie się przez metropolie było trudne - źle opisane rozjazdy, duży ruch i lekki kac nie ułatwiały zadania. Do tego ciągłe podjazdy i zjazdy, które są wyjątkowo irytujące mając tylko jeden bieg. Ale w końcu udało mi się dojechać na Herby (polecam ichsze gotowe jedzenie w słoikach!) skąd trasa była już prosta. Bocznymi drogami przejechałem aż do Złoczewa, gdzie czekał na mnie Bubel z jedzeniem i nie tylko...
Wieczorem niestety pojawiły się jakieś dziwne bóle w klatce piersiowej - kłucie w splocie słonecznym, płytki oddech, zimny pot, czułem się jakbym miał zaraz zejść z tego świata. Na szczęście kolejne łyki rozrzedzały krew. Spałem u Bubla, co było dobrym pomysłem, zwłaszcza, że w nocy była okropna burza, rano pobudka, zebranie się do kupy i wyjazd koło 7dmej.
2. Dzień
Pogoda się trochę zepsuła, ale jechało się dalej. Dopadł mnie także straszny dół - na szczęście w każdej chwili mogłem zadzwonić do ukochanej która wsparła mnie dobrym słowem. Dół prawdopodobnie wynikał z tego, że doszło do mnie jak trudnym będzie dojechać w wyznaczone miejsce oraz przez problemy zdrowotne z dnia poprzedniego. Dopiero kiedy zatrzymałem się na stacji na kawę i krótki odpoczynek nastrój się zmienił...
Stwierdziłem, że nie zatrzymuje się na noc tylko będę jechał jedynie z krótkimi przerwami na sen. To był bardzo dobry wybór! Załamanie pogody sprawiło, że większość rzeczy miałem mokrych, a jak nie mokrych to przynajmniej wilgotnych, i tak bym się porządnie nie wyspał a straciłbym dużo czasu na szukanie miejsca, rozpalenie ogniska i tak dalej. Jak już pisałem decyzja podniosła zdecydowanie morale. Do tego praktycznie cały dzień była jazda po płaskim, dobrym asfalcie prosta nawigacyjnie, jechało się bardzo miło. Z doświadczenia wiem, że na krótką metę wystarczą mi 2 godziny snu, aby znów być monter. W momencie kiedy mocniej zaczęło lać zdecydowałem się te dwie godziny odespać w rezydencji "wiata przystankowa"
Był już środek nocy, nikomu tam nie przeszkadzałem, zwłaszcza, że lało jak z wiadra. Co prawda i tak miałem całe ciuchy przemoczone, ale i tak jazda w deszczu przez całe dzień nie należy do najprzyjemniejszych...
jak obudziłem się przed pierwszą deszcz już ustał, co odebrałem za dobry omen, zebrałem "obóz" i znów wskoczyłem na rower..
3. Dzień
Bubel powiedział mi o skrócie na Toruń przy Rożnie Wielkim (albo górnym) starałem się tamtędy pojechać, było koło 2giej w nocy. Przejeżdżając przez las jedynie mignął mi napis "[...] grozi śmiercią!" zawróciłem i okazało się, że właśnie przejeżdżam przez jakiś poligon wojskowy i przebywanie grozi śmiercią. Ale był środek nocy, więc przejechałem - półtorej godziny totalnego odludzia przez las. Do tego dość gęsta mgła i totalna ciemność.. Człowiek potrafi oszaleć. Na szczęście moje szaleństwo objawiło się tym, że wysikałem się ciągle jadąc na rowerze i ani kropelka na mnie nie spadła! Kiedy dojechałem do głównej na Toruń ciągle przejeżdzające TIRy podziałały orzeźwiająco. Koło 4 w nocy zdecydowałem się zjechać do przydrożnego baru na kawę i flaki. Co prawda pani się na mnie dziwnie patrzała jak zamówiłem flaki w środku nocy, ale były smaczne. Niestety kawa była "de lur"...
Zupka tak mnie rozgrzała, że w samym Toruniu przyciąłem komara na przystanku - jak się obudziłem dookoła kręciło się pełno ludzi, ale jakoś dziwnym trafem nikt do mnie nie podchodził.. Zebrałem się szybko i dalej w trasę!
Niestety znów zaczęły się przechyły i pochyły, ciągłe zjazdy i podjazdy na których ciężko było utrzymać tępo jazdy. Po przejechaniu 500km padła w końcu tylna piasta - najprawdopodobniej pękła jednak z kulek. Jak, że byłem już umówiony z Apo nie chciałem dać dupy i mieliłem tą kulkę z pozostałymi - jechało się jak po żwirze, czego dodatkowo nie ułatwiały ciągle podjazdy i bardzo wąska droga z dużym ruchem. Na szczęście domęczyłem ostatnie 51 km i w Gdański wsiałem w komunikację miejską.
Godzinę później trafiłem do Apo i można było w spokoju rozkoszować się nadmorskim Specialem... Na drugi dzień po pobudce znalazłem przygotowany przez Joannę eliksir
Sama gospodyni niestety musiała iść do pracy, ale zostałem z Tomaszem, wypiliśmy jeszcze po piwie i zebrałem się do zwiedzania. Nie chciało mi się chodzić, więc jeździłem na rowerze, a piasta coraz głośniej strzelała i rzęziła...
Powrót niestety ciapągiem, ale i tak wyjazd uważam za udany!
Podsumowanie
551km w 61 godzin, czuje niedosyt! Naprawdę od strony kondycyjnej spokojnie zrobiłbym trasę powrotną. Ale bałem się kolejnej awarii, zwłaszcza, że piasta odpowiadała za napęd i hamowanie. A skoro oryginalna, nowa piasta Sachs Torpedo Komet wytrzymała z licznikiem w ręku 500km to po naprawie ile wytrzyma? 300? 400? wolałem nie ryzykować i wróciłem pociągiem. Sam wyjazd to była walka, krew, pot i łzy z odrobiną szczękania zębami. Ale tak miało być, byłem na to przygotowany. Mimo powrotu pociągiem i tak czuje, że wróciłem z tarczą a nie na tarczy. Zawiódł rower. Od samego początku jadąc z kadencją 80-100 było słychać, że piasta się nie wyrabia - lekko szeleściła, słychać było jak gubią się wałeczki przy takich obrotach. Wniosek jest taki, że idea survival bike'a jest bardzo dobra, ale na pewno nie służy do bicia rekordów a jedynie do sprawnego przemieszczania się. Miałem też groźniejszą sytuację - mianowicie 3 razy spadł mi łańcuch pozbawiając mnie tym samym całkowicie kontroli nad napędem roweru - nie dało się hamować ani przyspieszać. Na szczęście trekotka pomogła i problem znikł tak samo szybko jak się pojawił
W przyszłym roku może uda się zrobić coś równie szalonego?
Przygotowania:
Wyjazd z założenia miał być dziki, wariacki nie nie przygotowany w żaden konkretny sposób. Osobiście lubię przygotowania, lubię mieć przemyślany sprzęt, którego każdy element komponuje się z pozostałymi a całość funkcjonuje jak dobrze ustawiona kolumna destylacyjna. Ale ten wyjazd miał być inny! Walcząc sam ze sobą nie przygotowywałem i nie sprawdzałem kompletnie nic aż do niedzieli do godziny 18. Dopiero wtedy wrzuciłem graty do plecaka, zszedłem do roweru i myślałem, jak plecak i inne graty przymocować na bagażnik czy w inne miejsca. Na szczęście udało się to zrobić bardzo cwanie - po prostu owinąłem rurki bagażnika szelkami z plecaka i jakoś tak wszystko się kupy trzymało.
Ale może pierw o samej maszynie. Rower z założenia miał być najprostszy ale też i najtańszy. Stara rometowska rama, stalowe obręcze gięte z płaskownika, korba na wpasowywane miski i kliny czy jeden element dający napęd i hamulec - piasta typu torpedo. Ustawiłem wszystko jak tylko umiałem: kliny dobiłem zgodnie ze sztuką, dociągnąłem luzy, nasmarowałem łańcuch.
Zmianami, które zrobiłem w rowerze przed wyjazdem to było dołożenie błotników, i zmiana mostka i przedniego widelca (miał bardzo mały prześwit do opon, w rezultacie czego każda drobna centra groziła ocieraniem ogumienia), ponieważ nowy widelec miał trochę dłuższą rurę sterową musiałem zastosować grubszą podkładkę - oryginalnie jest to mocowanie lampy karbidowe, mi posłużyło jako flansza pod koszyk na bidon. I to właściwie tyle zmian. Błotniki z ukrainy miały pourywane mocowania które zastąpiłem w każdym możliwym miejscu trekotkami - działa bardzo dobrze, jest tanio, szybko i skutecznie. Tak jak lubię! Mostek zmieniony ponieważ podczas jednej z przejażdżek trochę za mocno depnąłem pod górkę i wyrwałem oryginalny.
Zasada dobierania ekwipunku była prosta: najtaniej i najmniej. Zabrałem to co zwykle zabieram na krótkie wypady. Do plecaka trafiły podstawowe graty: blaszany kubek z pokrywką, piersiówka ze spirytusem, mała apteczka z podstawowymi opatrunkami, arafatka, rękawice robocze, trochę sznurka, jakaś podpałka, zapaliczka, zapasowa bielizna i szwedzka koszulka "termoaktywna" z długim rękawem, podróbka buffa. Znalazło się miejsce na skromy zapas jedzenia - Batony musli domowej produkcji, paczka lifów którą dostałem jeszcze od Valdiego, jakieś jerky. Z rzeczy dołożonych specjalnie na wyprawę: płyn na komary, filtr przeciwsłoneczny, husteczki dla niemowląt.
Po przeciwnej od plecaka stronie bagażnika wisiało kojo - letni śpiwór wojskowy legii cudzoziemskiej - fajny, bo od spodu powleczony gumą, dzięki czemu może służyć jako samodzielne leże - ciepły i wygodny, nawet kiedy trochę zmoknie). Na bagażniku plandeka i austriacka kurtka z "gore-tex'u", choć jej wodoszczelność już dawno przeszła do historii.. Na rami wisiała także narzędziówka: multitool, blaszany uniwersalny klucz, smar i spinki do łańcucha, klucz do szprych, szmatka, trekotki, łyżka i łatki do opon.
Na sobie miałem ciuchy - jedyny lepszy jakościowo ubiór to były spodenki z Under Armour. Reszta to zwykłe ciuchy - hawajska koszula, austriackie spodnie, buty podróba amerykańskich jungli, na głowie czapeczka domowej roboty. Do tego miałem założoną szaszetę nerkę na telefon, aparat, dokumenty i kasę, przypiąłem do mnie także nóż marki mora oraz okulary przeciwsłoneczne.
1. Dzień
Wyruszyłem z Katowic w poniedziałek ok. 7 rano - plan był taki, żeby ruszyć jak tylko zacznie świtać, ale przecież nie mogłem wyjechać i nie postawić nic kolegą, więc trochę powalczyliśmy poprzedniego wieczora. W rezultacie wstałem po 6, coś zjadłem i ruszyłem. Przebicie się przez metropolie było trudne - źle opisane rozjazdy, duży ruch i lekki kac nie ułatwiały zadania. Do tego ciągłe podjazdy i zjazdy, które są wyjątkowo irytujące mając tylko jeden bieg. Ale w końcu udało mi się dojechać na Herby (polecam ichsze gotowe jedzenie w słoikach!) skąd trasa była już prosta. Bocznymi drogami przejechałem aż do Złoczewa, gdzie czekał na mnie Bubel z jedzeniem i nie tylko...
Wieczorem niestety pojawiły się jakieś dziwne bóle w klatce piersiowej - kłucie w splocie słonecznym, płytki oddech, zimny pot, czułem się jakbym miał zaraz zejść z tego świata. Na szczęście kolejne łyki rozrzedzały krew. Spałem u Bubla, co było dobrym pomysłem, zwłaszcza, że w nocy była okropna burza, rano pobudka, zebranie się do kupy i wyjazd koło 7dmej.
2. Dzień
Pogoda się trochę zepsuła, ale jechało się dalej. Dopadł mnie także straszny dół - na szczęście w każdej chwili mogłem zadzwonić do ukochanej która wsparła mnie dobrym słowem. Dół prawdopodobnie wynikał z tego, że doszło do mnie jak trudnym będzie dojechać w wyznaczone miejsce oraz przez problemy zdrowotne z dnia poprzedniego. Dopiero kiedy zatrzymałem się na stacji na kawę i krótki odpoczynek nastrój się zmienił...
Stwierdziłem, że nie zatrzymuje się na noc tylko będę jechał jedynie z krótkimi przerwami na sen. To był bardzo dobry wybór! Załamanie pogody sprawiło, że większość rzeczy miałem mokrych, a jak nie mokrych to przynajmniej wilgotnych, i tak bym się porządnie nie wyspał a straciłbym dużo czasu na szukanie miejsca, rozpalenie ogniska i tak dalej. Jak już pisałem decyzja podniosła zdecydowanie morale. Do tego praktycznie cały dzień była jazda po płaskim, dobrym asfalcie prosta nawigacyjnie, jechało się bardzo miło. Z doświadczenia wiem, że na krótką metę wystarczą mi 2 godziny snu, aby znów być monter. W momencie kiedy mocniej zaczęło lać zdecydowałem się te dwie godziny odespać w rezydencji "wiata przystankowa"
Był już środek nocy, nikomu tam nie przeszkadzałem, zwłaszcza, że lało jak z wiadra. Co prawda i tak miałem całe ciuchy przemoczone, ale i tak jazda w deszczu przez całe dzień nie należy do najprzyjemniejszych...
jak obudziłem się przed pierwszą deszcz już ustał, co odebrałem za dobry omen, zebrałem "obóz" i znów wskoczyłem na rower..
3. Dzień
Bubel powiedział mi o skrócie na Toruń przy Rożnie Wielkim (albo górnym) starałem się tamtędy pojechać, było koło 2giej w nocy. Przejeżdżając przez las jedynie mignął mi napis "[...] grozi śmiercią!" zawróciłem i okazało się, że właśnie przejeżdżam przez jakiś poligon wojskowy i przebywanie grozi śmiercią. Ale był środek nocy, więc przejechałem - półtorej godziny totalnego odludzia przez las. Do tego dość gęsta mgła i totalna ciemność.. Człowiek potrafi oszaleć. Na szczęście moje szaleństwo objawiło się tym, że wysikałem się ciągle jadąc na rowerze i ani kropelka na mnie nie spadła! Kiedy dojechałem do głównej na Toruń ciągle przejeżdzające TIRy podziałały orzeźwiająco. Koło 4 w nocy zdecydowałem się zjechać do przydrożnego baru na kawę i flaki. Co prawda pani się na mnie dziwnie patrzała jak zamówiłem flaki w środku nocy, ale były smaczne. Niestety kawa była "de lur"...
Zupka tak mnie rozgrzała, że w samym Toruniu przyciąłem komara na przystanku - jak się obudziłem dookoła kręciło się pełno ludzi, ale jakoś dziwnym trafem nikt do mnie nie podchodził.. Zebrałem się szybko i dalej w trasę!
Niestety znów zaczęły się przechyły i pochyły, ciągłe zjazdy i podjazdy na których ciężko było utrzymać tępo jazdy. Po przejechaniu 500km padła w końcu tylna piasta - najprawdopodobniej pękła jednak z kulek. Jak, że byłem już umówiony z Apo nie chciałem dać dupy i mieliłem tą kulkę z pozostałymi - jechało się jak po żwirze, czego dodatkowo nie ułatwiały ciągle podjazdy i bardzo wąska droga z dużym ruchem. Na szczęście domęczyłem ostatnie 51 km i w Gdański wsiałem w komunikację miejską.
Godzinę później trafiłem do Apo i można było w spokoju rozkoszować się nadmorskim Specialem... Na drugi dzień po pobudce znalazłem przygotowany przez Joannę eliksir
Sama gospodyni niestety musiała iść do pracy, ale zostałem z Tomaszem, wypiliśmy jeszcze po piwie i zebrałem się do zwiedzania. Nie chciało mi się chodzić, więc jeździłem na rowerze, a piasta coraz głośniej strzelała i rzęziła...
Powrót niestety ciapągiem, ale i tak wyjazd uważam za udany!
Podsumowanie
551km w 61 godzin, czuje niedosyt! Naprawdę od strony kondycyjnej spokojnie zrobiłbym trasę powrotną. Ale bałem się kolejnej awarii, zwłaszcza, że piasta odpowiadała za napęd i hamowanie. A skoro oryginalna, nowa piasta Sachs Torpedo Komet wytrzymała z licznikiem w ręku 500km to po naprawie ile wytrzyma? 300? 400? wolałem nie ryzykować i wróciłem pociągiem. Sam wyjazd to była walka, krew, pot i łzy z odrobiną szczękania zębami. Ale tak miało być, byłem na to przygotowany. Mimo powrotu pociągiem i tak czuje, że wróciłem z tarczą a nie na tarczy. Zawiódł rower. Od samego początku jadąc z kadencją 80-100 było słychać, że piasta się nie wyrabia - lekko szeleściła, słychać było jak gubią się wałeczki przy takich obrotach. Wniosek jest taki, że idea survival bike'a jest bardzo dobra, ale na pewno nie służy do bicia rekordów a jedynie do sprawnego przemieszczania się. Miałem też groźniejszą sytuację - mianowicie 3 razy spadł mi łańcuch pozbawiając mnie tym samym całkowicie kontroli nad napędem roweru - nie dało się hamować ani przyspieszać. Na szczęście trekotka pomogła i problem znikł tak samo szybko jak się pojawił
W przyszłym roku może uda się zrobić coś równie szalonego?
Śląskie Knifesession - każdy pierwszy czwartek miesiąca w barze Dixie w Katowicach, start 17.00
- hejtyniety
- Posty: 686
- Rejestracja: 08 maja 2010, 17:50
- Lokalizacja: Katowice
- Tytuł użytkownika: Warsztat 77 Katowcie
- Płeć:
- taki robaczek
- Posty: 212
- Rejestracja: 12 wrz 2011, 19:49
- Lokalizacja: Zagłębie
- Płeć:
-
- Posty: 26
- Rejestracja: 20 kwie 2013, 10:06
- Lokalizacja: Koziegłowy
- Gadu Gadu: 14324
- Tytuł użytkownika: webek
- Płeć:
wieczorny nieistotny koment(arz)
Słowo się rzekło więc piszę. Piszę bo Twój wyjazd uważałem za szalony, cytując sam siebie;
Urzekła mnie Twoja szczegółowość związana z pakowaniem. Gdziekolwiek się nie wybieram „na dłużej” zawsze pierwsza fotka to blat w kuchni z masą jedzenia, mapami i niezbędnym ekwipunkiem. U Ciebie opis jest przezarąbisty, widzę wszystko nie tylko na rowerze i na fotce ale cały proces pakowania mam przed oczami, wielkie dzięki :)
Mam inne podejście do sprzętu; marzy mi się aby każda część mapowo/sprzętowo/ubraniowa wyprawy była możliwie niezawodna, dlatego na wymarzony rower (i nie tylko) zaczynam gromadzić środki. Osobiście wolę nawalić sam (fizycznie, psychicznie, lenistwem) niż zawieźć się na sprzęcie. To chyba bardziej frustrujące a i podróż z „ewentualną opcją awarii” źle wpływa na psychikę.
Czytam Twój opis po raz kolejny i realne zagrożenia o jakich wspominasz to; stan zdrowia, pogoda, siadająca motywacja i psychika i po drodze piasta. Jechałeś nocą, byłeś „widoczny”? O kacu nie wspomnę, pamiętaj że korzystając z dróg publicznych odpowiadasz nie tylko za siebie ale i za innych użytkowników drogi. W tej kwestii jestem nieobiektywny bo praktycznie za paroma nieistotnymi wyjątkami od urodzenia jestem abstynentem ;p
Cieszę się że pojechałeś (bo termin wyjazdu się przesuwał), wróciłeś i ze jest git. Rozsądniej jednak jest mierzyć zamiary na siły a nie siły na zamiary. Bo sił i zamiarów można mieć że hoho ale jak padnie sprzęt pada zamiar i siła na nic się zda ;P :)
Z drugiej strony wiem jak trudno podjąć decyzję 'wracam pekapem'. Osobiście podziwiam Ciebie za to że nie wariowałeś i nie wracałeś rowerem za wszelką cenę.
Z daleka i wirtualnie mocno Tobie kibicowałem. I nie powiem „nie mówiłem” bo zawsze będę to powtarzał po doświadczonych himalaistach że lepiej jest darować sobie zdobycie szczytu i wrócić do domu całym i zdrowym.webek pisze:Patrzyłem na mapę; 620km w 3 dni rowerem to wyczyn nawet dla wyczynowca a jeszcze powrót... no nie wiem. Wierzę w Wasze umiejętności i siły oraz w sprzęt ale sierpniowa pogoda może być największym wyzwaniem; od nagłych (lub nie) burz po uciążliwe upały.
Plusem jest fakt że na kompasie interesują Was tylko dwa kierunki N i z powrotem S ;)
I lepiej wrócić w 1 kawałku PKPem bo w dwie strony i w takim tempie przy odpoczynku raptem 24 godzinnym to jest chyba niewykonalne. 3mam kciuki i życzę powodzenia w wyprawie :)
Urzekła mnie Twoja szczegółowość związana z pakowaniem. Gdziekolwiek się nie wybieram „na dłużej” zawsze pierwsza fotka to blat w kuchni z masą jedzenia, mapami i niezbędnym ekwipunkiem. U Ciebie opis jest przezarąbisty, widzę wszystko nie tylko na rowerze i na fotce ale cały proces pakowania mam przed oczami, wielkie dzięki :)
Mam inne podejście do sprzętu; marzy mi się aby każda część mapowo/sprzętowo/ubraniowa wyprawy była możliwie niezawodna, dlatego na wymarzony rower (i nie tylko) zaczynam gromadzić środki. Osobiście wolę nawalić sam (fizycznie, psychicznie, lenistwem) niż zawieźć się na sprzęcie. To chyba bardziej frustrujące a i podróż z „ewentualną opcją awarii” źle wpływa na psychikę.
Czytam Twój opis po raz kolejny i realne zagrożenia o jakich wspominasz to; stan zdrowia, pogoda, siadająca motywacja i psychika i po drodze piasta. Jechałeś nocą, byłeś „widoczny”? O kacu nie wspomnę, pamiętaj że korzystając z dróg publicznych odpowiadasz nie tylko za siebie ale i za innych użytkowników drogi. W tej kwestii jestem nieobiektywny bo praktycznie za paroma nieistotnymi wyjątkami od urodzenia jestem abstynentem ;p
Cieszę się że pojechałeś (bo termin wyjazdu się przesuwał), wróciłeś i ze jest git. Rozsądniej jednak jest mierzyć zamiary na siły a nie siły na zamiary. Bo sił i zamiarów można mieć że hoho ale jak padnie sprzęt pada zamiar i siła na nic się zda ;P :)
Z drugiej strony wiem jak trudno podjąć decyzję 'wracam pekapem'. Osobiście podziwiam Ciebie za to że nie wariowałeś i nie wracałeś rowerem za wszelką cenę.
- hejtyniety
- Posty: 686
- Rejestracja: 08 maja 2010, 17:50
- Lokalizacja: Katowice
- Tytuł użytkownika: Warsztat 77 Katowcie
- Płeć:
Tresor, cały problem w tym, że to wszystko są i pozostaną martwe prawa. Osobiście nie spotkałem się jeszcze z kontrolą trzeźwości na przypadkowym rowerzyście. Jak robią akcje to zwykle stają gdzieś przy ogródkach działkowych czy innych terenach rekreacyjnych gdzie zwyczajowo polewane jest piwko. Najprostszy dla nic sposób poprawienia statystyk, podobnie zresztą jak łapanie ludzi przechodzących na czerwonym w niedziele z rana, kiedy praktycznie na ma ruchu. A najśmieszniej wyglądają takie prawa na wsiach, gdzie praktycznie nie ma służb, które by to miały pilnować a problem jazdy na procencie jest ogromy.
W rowerze zawiódł element, który o takie coś podejrzewałbym na samym końcu. Byłem przygotowany na awarie, ale czego innego. Na pierwszy ogień przeczuwałem suport - w końcu wciskanie miski i kliny to już są taki archaizmy, że nie byłoby to nic dziwnego przy tak dużych przeciążeniach. Kolejnym elementem była przednia piasta - ale to głównie dlatego, że konusy już były trochę wyrobione. Dalej w kolejności: pedały, obręcze i mostek. Na pewno nie spodziewałem się, że padnie torpedo! Serwisuje te elementy i spokojnie po porządnym smarowaniu jeździ się na częściach lat 60tych i starszych. A to było NOWE, oryginalne torpedo!
Wiem jak przygotować rower do ciężkich wyjazdów. Ale nie o to tu chodziło. Chodziło raczej o pokazanie, że jak się chce to się da i gadka, że pojechałbym turystycznie na rowerze, ale nie mam czym jest bez sensu. Gdybym nie zakładał napiętego planu i np. rozłożył przejazd na 5 dni to nie byłoby najmniejszego problemu z przejechaniem i podejrzewam, że piasta także wyszłaby bez szwanku. W każdym razie mimo powrotu pociągiem i mocnego niedosytu z wyjazdu jestem bardzo zadowolony - sprawdziłem co chciałem, większość moich podejrzeń się potwierdziła. W przyszłym roku może ogarnę tą trasę na ostrym?
W rowerze zawiódł element, który o takie coś podejrzewałbym na samym końcu. Byłem przygotowany na awarie, ale czego innego. Na pierwszy ogień przeczuwałem suport - w końcu wciskanie miski i kliny to już są taki archaizmy, że nie byłoby to nic dziwnego przy tak dużych przeciążeniach. Kolejnym elementem była przednia piasta - ale to głównie dlatego, że konusy już były trochę wyrobione. Dalej w kolejności: pedały, obręcze i mostek. Na pewno nie spodziewałem się, że padnie torpedo! Serwisuje te elementy i spokojnie po porządnym smarowaniu jeździ się na częściach lat 60tych i starszych. A to było NOWE, oryginalne torpedo!
Wiem jak przygotować rower do ciężkich wyjazdów. Ale nie o to tu chodziło. Chodziło raczej o pokazanie, że jak się chce to się da i gadka, że pojechałbym turystycznie na rowerze, ale nie mam czym jest bez sensu. Gdybym nie zakładał napiętego planu i np. rozłożył przejazd na 5 dni to nie byłoby najmniejszego problemu z przejechaniem i podejrzewam, że piasta także wyszłaby bez szwanku. W każdym razie mimo powrotu pociągiem i mocnego niedosytu z wyjazdu jestem bardzo zadowolony - sprawdziłem co chciałem, większość moich podejrzeń się potwierdziła. W przyszłym roku może ogarnę tą trasę na ostrym?
Śląskie Knifesession - każdy pierwszy czwartek miesiąca w barze Dixie w Katowicach, start 17.00